Tak
jak zapowiadała Granger, państwo Delacour pojawili się następnego dnia około
południa. Dla Dracona ich przyjazd oznaczał, że skończył się niewyobrażalnie
nudny czas zamykania się w klitce na trzecim piętrze i zaczął nie lepszy okres
udawania kogoś, kim się nie jest. Granger dokładnie oddzieliła dzień, w którym
Draco nazywał się jeszcze Draco od tego, w którym nazywał się już Jonathan
Smart, wpadając (trochę za szybko jak na osobę, która niecałe dwa tygodnie
wcześniej o mały włos nie straciła całego boku) o wpół do ósmej — czyli inaczej
cholernie bladym świtem — do jego pokoju i bez żadnych hamulców zaczęła mocno
nim potrząsać, krzycząc, że musi natychmiast wstawać. Dracon wyskoczył z łóżka
jak oparzony, ponieważ sądził, że Delacourowie właśnie przyjechali, ale
dziewczyna tylko roześmiała się tym swoich psychopatycznym rechotem i włożyła
mu do ręki mały przedmiot połyskujący w niewyraźnym świetle przebijającym się
przez niezasłonięte brudne okno.
— Co to jest, Granger? — warknął wściekle Ślizgon,
próbując stłumić potężne ziewnięcie.
Przetarł oczy wolną ręką i spojrzał jeszcze raz na małe
coś, które trzymał. Bez wątpienia to była obrączka.
— Merlinie, sądziłam, że złoto różowe i białe nierodowane
zadowoli twój wymagający arystokratyczny gust — westchnęła, udając znużenie.
Pierścionek na oko miał odpowiednią szerokość, na jego
pooranej niezbyt głębokimi liniami powierzchni mieszały się dwa kolory — jasny
róż i blade złoto. Malfoy zerknął na miejsce, w którym powinno znajdować się
grawerowanie.
01.08.1997
Puritas aeternus non est.
— Czystość nie jest wieczna — prychnął chłopak,
spoglądając na Granger.
Umiał łacinę w stopniu zadowalającym.
— No co? — zaperzyła się dziewczyna, uciekając wzrokiem.
— Przecież sam mówiłeś, że splamiłeś swoją krew, kiedy mnie ratowałeś. Inaczej
mówiąc, przestałeś być czysty.
— A to ma mi o tym przypominać, hę? — uniósł pierścionek
ku górze.
— A żebyś wiedział. — Ton głosu Granger nie był już tak
wesoły, jak na początku ich rozmowy. — Bo od tej chwili jesteś całkowicie ode
mnie zależny. Nie możesz nigdzie iść bez mojego pozwolenia. Nie możesz używać
czarów, nawet gdybyś dostał prawdziwą różdżkę z powrotem. Oczywiście, jeżeli
bym ci na to nie pozwoliła. — Odetchnęła głęboko. Pewnie znowu bok przeszył
ból. — Minęły prawie dwa miesiące. Powinno wreszcie do ciebie dotrzeć, że nasze
wybory kształtują nasze życie. Ty wybrałeś i teraz ponoś tego konsekwencje.
Odwróciła się na pięcie, wyszła i trzasnęła drzwiami.
I tak nie jesteś
bardziej wkurwiona ode mnie, pomyślał Draco.
*
Przy kolacji zaczął się teatrzyk, bo Delacourowie
przybyli do Nory około południa. Granger poczekała na niego obok pokoju młodej
Weasley, ale nic nie powiedziała. Gdy zeszli na dół, okazało się, że wszyscy
zajęli już miejsca przy stole. Im zostały dwa, nietrudno zgadnąć, że obok
siebie, między panią Delacour a Charliem Weasleyem. Potter musiał pogodzić się
z tym, że zostało mu obserwowanie przyjaciółki z naprzeciwka.
Ku zgrozie Dracona, pani Delacour mówiła płynnie po
angielsku, prawie bez akcentu (pochwaliła się ryżej kurze, że miała dziadków w
Birmingham, do których jeździła na wakacje jako mała dziewczynka). I już przy jej
pierwszym pytaniu, o mało co nie zakrztusił się pieczenią.
— Słyszałam, że niedawno wzięliście ślub — zagadnęła go.
— Jak wyglądał?
Pan Weasley odchrząknął. Ale Hermiona Granger zawsze była
przygotowana na trudne pytania.
— Był bardzo skromny — odpowiedziała z uśmiechem. — Nie
było czasu na nic wystawnego.
Pani Delacour pokiwała głową.
— Straszne rzeczy dzieją się wokoło. Nie wiadomo co
przyniesie jutro. A kiedy pan postanowił się oświadczyć, panie Smart?
Granger kopnęła go w kostkę, gdy przeciągał odpowiedź.
— Cóż… — Mi się to
śni. — Wiedziałem, że Hermiona jest tą jedyną od samego początku.
Merlinie,
powiedziałem to. Niedobrze mi!
Dracon pociągnął spory łyk białego wina, które zagościło na stole z okazji
przyjęcia państwa Delacour.
— Jak romantycznie! — zawołała pani Delacour. — Ja niemal
zmusiłam mojego męża. Zawsze był taki nieśmiały.
Patrząc na sposób, w jaki pan Delacour patrzył na ryżą
kurę, Draco nie powiedziałby, że jest nieśmiały wobec kobiet. Niech Artur
Weasley lepiej pilnuje w nocy swojej żony. A może niech tyle nie czeka?
— Jesteście tacy młodzi i już po ślubie — nie dawała za
wygraną pani Delacour. — To musi być wielka miłość.
Wytrzymałość Draco powoli się kończyła. Tak, jak
wytrzymałość bliźniaków. Wystarczyła chwila, by zaczęli pokładać się pod
stołem.
Granger wytrzymała i to. Chwyciła Draco za rękę, z
obrzydliwie szerokim uśmiechem na ustach zignorowała jego wstrząśnięte
spojrzenie i powiedziała:
— Moja mama zawsze powtarzała, że są tylko dwa tak silne
uczucia. Miłość i nienawiść.
— Może jeszcze wina? — wtrącił pan Weasley i po chwili
wciągnął panią Delacour w dyskusję o gnomach ogrodowych.
Pan Delacour wciąż posyłał niedwuznaczne spojrzenia matce
swojego przyszłego zięcia, które widziała chyba tylko ona i Dracon. Granger
puściła jego rękę tak szybko, jak tylko mogła bez wzbudzania podejrzeń gości i
do końca posiłku już na niego nie spojrzała.
*
Dracon jak co wieczór przyszedł do pokoju Granger, aby
zmienić opatrunki. Ku jego wielkiemu
zdziwieniu, dziewczyna siedziała na łóżku w piżamie, gotowa do snu, z
założonymi nowymi bandażami.
— Sama sobie umiem poradzić — fuknęła na niego. — Gaza
nie ma aż tak skomplikowanej budowy.
Wiewióra na drugim łóżku zachichotała. Draco popatrzył na
nią jak na idiotkę.
— Czy ty możesz mi wytłumaczyć, o co ci znowu chodzi,
Granger? — Przeniósł na nią wzrok.
Przez chwilę myślał, że poranna scysja nie będzie miała
konsekwecji. Czy pierwszy raz w tej oborze zdarzyło się spięcie z jego
udziałem? Najwyraźniej tym razem się mylił.
— Mi? — zaperzyła się dziewczyna. — MI o coś chodzi?... Ginny
mogłabyś nas zostawić samych?
— Tylko nie rzuć na niego upiorogacka — zażartowała
wiewióra, gramoląc się spod pierzyny.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, Granger przystąpiła
do ataku.
— Co ty sobie myślisz?! — Poderwała się z łóżka i
podeszła do Dracona. — Nadstawiam dla ciebie karku, próbuję wszystkich przekonać,
że może gdzieś tam jeszcze masz w sobie trochę człowieka, a ty jak zwykle
czujesz się najbardziej na świecie pokrzywdzony!
— Nadstawiasz karku?! — krzyknął Draco. Nikt, a już na
pewno nie Granger, nie będzie się zwracał do niego w ten sposób. Może i zabrali
mu różdżkę, może i wyklęli z rodziny, ale nadal pozostawał czarodziejem i
arystokratą. — Prosił cię ktoś kiedyś o to?! No?! Nie zależy mi na tej bandzie!
Nie obchodzi mnie to, co sobie o mnie myślicie!
— TA BANDA URATOWAŁA CIĘ PRZED AZKABANEM, KRETYNIE! —
wrzasnęła Granger, a potem trochę zgięła, bo zapiekło ją w ranie. Nie zamierzała jednak
odpuszczać. Ten cholerny dupek musiał usłyszeć parę słów prawdy.
— I CIĄGLE MI O TYM PRZYPOMINACIE! MAM WAS CAŁOWAĆ PO
STOPACH?!
— WYSTARCZYŁABY ZWYCZAJNA WDZIĘCZNOŚĆ, WIESZ?! ALE
OCZYWIŚCIE TY NIE MASZ ZIELONEGO POJĘCIA, CO TO SŁOWO ZNACZY!
Granger była wściekła. Włosy sterczały jej na wszystkie
strony, ona, krzycząc, trochę się popluła. Na jej bladych policzkach wykwitał
coraz ciemniejszy rumieniec.
— A TY MASZ, CO?! — Dracon przestał kontrolować to, co
mówi. — GDYBY NIE JA, WĄCHAŁABYŚ TERAZ
KWIATKI OD SPODU!
Nagle w pokoju zaległa cisza. Draco zdawał sobie sprawę z
tego, że powiedział o jedno zdanie za dużo.
Hermiona natomiast znowu pobladła i zaczęła ciężko oddychać. Ignorując
to, uniosła głowę, popatrzyła z pogardą prosto w oczy Malfoya (Jak za starych dobrych czasów, pomyślał
Draco) i wysyczała:
— Prosił cię ktoś o to? Trzeba mnie było nie ratować. Wszyscy
by się ucieszyli.
Nie potrafiła dłużej ustać. Opadła ciężko na poduszki w
poszewkach poznaczonych dziurkami wyjedzonymi przez mole.
— Wynoś się, Malfoy — powiedziała. — Na co czekasz?!
Wynocha!
Draco wypadł z pokoju wprost na rodzinę Weasleyów. Nawet
nie starali ukryć, że podsłuchiwali pod drzwiami. Ryża kura posłała mu zabójcze
spojrzenie, podobnie jak bliźniacy, Artur Weasley wyglądał na zawiedzionego, a
Ginny rzekła:
— Jaki z ciebie debil, Malfoy. — Po czym wyminęła go,
szturchając w ramię, i poszła do swojego pokoju.
Oczywiście, nie mogło zabraknąć także Pottera, który
chwycił go za koszulę i przygniótł do ściany.
— Jeszcze raz ją zaczepisz, a dostaniesz za każdego
śmierciożercę świata, dociera, Malfoy?!
— Wal się, Grzmotter. — Draco go odepchnął i pobiegł do
pokoju Charliego.
Rzucił się na łóżku, uprzednio kopiąc z całej siły w
krzesło. To ona zaczęła,
usprawiedliwiał się. Miała nadzieję, że
będę taki jak oni? Wariatka. Chyba w życiu nie miał takiego mętliku w
głowie. Czuł, że nie należy ani do swojej rodziny, ani nigdzie indziej. Widział
przed sobą oczy Artura Weasleya. Z niechęcią, ale trzeba było przyznać, że ten
mężczyzna traktował Dracona jak… no właśnie? Chciał, żeby młody Malfoy poczuł
się w Norze dobrze na tyle, na ile pozwalała na to sytuacja.
A Granger?
Przekonanie Zakonu Feniksa do tej całej szopki ze Smartem nie było łatwe, ale
ją to nie przeraziło. Na swój własny pokręcony sposób chciała, aby Dracon
dostał więcej swobody. Wspominała o tym, że będzie mógł być na ślubie. I o
Ulicy Pokątnej.
Obrączka na jego palcu potwornie ciążyła.
*
Wszystko dla większego dobra. Następnego dnia na
śniadaniu okazało się, że Weasleyowie rzucili na swoich swatów kolejne zaklęcie
Confundus (pytania o najmłodszego syna były kłopotliwe, a poznanie Pottera
jeszcze bardziej), aby nie pamiętali dokładnej treści kłótni Dracona z Granger.
— Kłótnie się zdarzają — pocieszyła Draco pani Delacour.
Dracon i Hermiona siedzieli obok siebie, ale dziewczyna
odsunęła się na tyle, na ile się dało. Draco milczał, a ona rozmawiała z Ginny,
która zajmowała miejsce obok Pottera.
— Nie chciałam podsłuchiwać, Merlin świadkiem, ale czy
nie poszło wam o przyszłe mieszkanie?
— Kolor tapet — odparła Granger, zanim Dracon zdążył
cokolwiek powiedzieć. — Ja chciałam białe, a Jonathan złote.
— Ale chyba już doszliście do porozumienia? — zatroskała
się pani Delacour.
— Tak, dzisiaj wybieramy się na Pokątną — powiedziała
Granger.
— Pierzyna potrafi pogodzić — Pan Delacour mrugnął do
ryżej kury. Ta oblała się rumieńcem.
Draco popatrzył na Granger, jakby była heraldem
obwieszczającym pokojowe rozstrzygnięcie drugiej wojny czarodziejów. Wybieramy się na Pokątną. Przesłyszał
się?
Granger nie zwróciła na niego uwagi. Trajkotała z
wiewiórą o ciotce Tessi, która miała pojawić się w Norze wieczorem.
— Cieszę się, że to wesele będzie wyglądało tak, jak
powinno — wyznała pani Delacour. — Odpowiednia ilość osób, wykwitne menu.
— Cieszę się, że się dogadałyśmy — powiedziała pani
Weasley. — W tak krótkim czasie przygotować mnóstwo rzeczy to cud.
— Bidzie piknie! — zawołała Fleur, spoglądając z
czułością na Billa, który ścisnął jej alabastrową dłoń.
Podczas, gdy rozmawiali po raz setny o ślubie, Draco
rozmyślał nad słowami Granger. Naprawdę zamierzała zabrać go na Pokątną? Po
prawie dwóch miesiącach spędzonych w jednym budynku wyjście nawet tam byłoby
jak… no, prawie jak oddanie mu różdżki.
W końcu pan Weasley przypomniał Granger:
W końcu pan Weasley przypomniał Granger:
— Hermiono, myślę, że powinniście już ruszać, skoro
chcecie być z powrotem na kolację.
— Tak, panie Weasley — odparła i rzuciła do Dracona: —
Skończyłeś jeść?
Draco popatrzył na zaczętą owsiankę. W sumie i tak mu nie
smakowała.
— Tak.
Wchodząc na górę usłyszał głos pani Delacour:
— Taka ładna z nich para.
Granger, nim weszła do swojego pokoju, syknęła do niego:
— Weź płaszcz. Na dworze jest zimno.
— Czyli naprawdę…? — chciał zapytać Draco, odrobinę za
bardzo radosnym tonem.
Granger nie pozwoliła mu dokończyć. Trzasnęła drzwiami.Draco dotarł do pokoju w trzech susach. W starej ledwo
trzymającej się szafie znajdowały się rzeczy, które zabrał do Hogwartu. Teraz
jego jedyne rzeczy. Posiadał tylko to, co spakował we wrześniu do szkoły.
Ubrał płaszcz, tłumiąc podniecenie. Czuł jakby miał pięć
lat. A może sobie z niego kpią? Nie, niby po co mieliby to robić? Poza tym i
tak nic nie mógłby zrobić. Ma tę głupią obrączkę.
Granger już na niego czekała przy kominku. Nie była sama.
No tak, mogłem się tego spodziewać,
pomyślał Draco.
— Wiesz, mogłeś trafić na Thorna — pocieszył go Charlie
Weasley, widząc kwaśną minę chłopaka.
— Myślałem, że nie jesteś w Zakonie — powiedział Draco,
naciągając długie ciemne rękawy. Urósł w ciągu roku.
Pozostali zapewne po śniadaniu porozchodzili się do
zadań, jakie czekały ich dzisiejszego dnia. Ryża kura na śniadaniu wspominała
coś o tym, że musi przygotować jeszcze pokoje dla gości. Bliźniacy szli do
pracy, a pan Weasley kończył sprzątanie szopy za domem. Draco wołał nie myśleć,
co zamierzali robić Bliznowaty i Wiewióra.
— Bo to prawda — potwierdził Charlie. — Mam do
załatwienia parę spraw na Pokątnej. Jeżeli wszystko będzie w porządku, to nawet
zostawię was na chwilę.
Czyli jak nie
będę chciał dobrać się do różdżki Granger?
Dracon zdecydował się nie mówić tego na głos. Granger
bezceremonialnie chwyciła go za rękę.
— Przeniesiemy się razem — zakomunikowała służbowym
tonem.
Potem pociągnęła go i razem weszli do kominka. Rzuciła
proszek Fiuu w płomienie, wołając:
— Ulica Pokątna!
Świat zawirował. Draconowi przed oczami migały kolejne
salony, kuchnie i sypialnie. Jakiś pies zawarczał, gdy zakłócono mu drzemkę. Po
chwili wylądowali w Esach i Floresach. Nie wierzył własnym oczom. Wydostał się
z tej dziury! Nie umiał powstrzymać uśmiechu.
Granger wycelowała w niego różdżką.
— Chłoszczyć — rzuciła zaklęcie na jego umorusany
popiołem płaszcz, a potem prychnęła: — Popraw okulary i odsuń się od kominka.
Zaraz wyląduje tu Charlie.
Draco, nie myśląc, co robi, poprawił oprawki na nosie i
odsunął się. Miała rację. Właśnie pojawił się między nimi Weasley.
— No to co? Pierwszy przystanek: Gringott — oznajmił
rześko.
Draco rozglądał się na wszystkie strony, jakby przybył tu
po raz pierwszy. Granger nie puściła jego ręki i dlatego Draco nie poleciał do
drzwi pierwszy. Pragnął poczuć świeże powietrze!
Na dworze było pochmurnie i zimno. Niewielu odważyło się
na wyjście z domu. Minęło ich może z dwóch czarodziejów.
Skierowali się prosto do Banku Gringotta. Majestatyczny,
przekrzywiony na bok budynek stał na końcu Pokątnej i Draconowi przyszło do
głowy, że cokolwiek miało się wydarzyć, Gringott będzie tym miejsce, które
przetrwa. Pieniądze są nieśmiertelne. Napis ostrzegający potencjalnych
złodziejów nasunął mu jeszcze jedną myśl.
— Zamierzamy wejść do skrytek? — spytał przyciszonym
głosem Granger. Goblin przy drzwiach zaczął ich uważnie obserwować.
— Tak — odszepnęła Granger.
— A wodospad? Mam na sobie…
Dziewczyna ostrożnie pokręciła głową. Cisnęło mu się do
ust głośne „jak to?”, ale milczał. Znaleźli się w marmurowej sali. Setka
goblinów zapisywała na pergaminowych stronnicach opasłych ksiąg w rzędach
kolejne liczby. Dracon, Granger i Charlie Weasley podeszli do jednego z biurek.
— Przepraszam bardzo — powiedział miłym głosem Charlie
Weasley — chciałbym wybrać pieniądze z mojej skrytki.
Goblin popatrzył na nich spod półprzymkniętych powiek.
— Dane? — zaskrzeczał,
— Charles Weasley, skrytka numer sto jedenaście. Oto mój
klucz.
Goblin zmierzył wzrokiem parę stojącą za Weasleyem.
— A oni? — spytał niezbyt grzecznie.
— My też chcielibyśmy zajrzeć do naszej skrytki —
odpowiedziała Granger, praktycznie nieprzestraszonym tonem.
— Dane? — powtórzył goblin.
— Hermiona Granger-Smart, skrytka numer dziewięćset pięć.
— I zanim goblin zaczął się dopytywać, dodała: — To mój mąż, Jonathan Smart.
Goblinowi błysnęły oczy. To jasne, że ją znał. Harry’ego
Pottera i jego przyjaciół znał każdy. Co najmniej dwa razy w roku lądowali na
rozkładówce Proroka Codziennego. Ale że Hermiona Granger ma męża?
— Akt ślubu poproszę — zaskrzeczał podejrzliwie goblin.
Dracon nawet się nie zdziwił, gdy Granger wyjęła z
torebki teczkę, a potem wyciągnęła z niej dokument opieczętowany przez
Ministerstwo Magii.
Goblin, po obejrzeniu z każdej strony dokumentu,
zamlaskał i wyraźnie niezadowolony poprowadził ich korytarzem. Wsiedli do wózka
i zaczęli jechać.
Granger miała rację. Mimo że przejechali przez Wodospad
Złodzieja, zaklęcia, jakie rzuciła na Dracona, nadal pozostawały w mocy. Młody
Malfoy musiał przyznać, że Zakon Feniksa jest o wiele sprytniejszy i zdolny,
niż sądził.
Kiedy dotarli na miejsce, Charlie wszedł do swojej
skrytki, a Granger wyciągnęła różdżkę i wyszeptała, zbliżając się usta do
spiczastego ucha goblina:
— Imperio.
Po goblinie przeszedł dreszcz.
— Zamknij usta, Malfoy, bo dziwnie wyglądasz — sarknęła
Granger. — Nie spodziewałeś się, co?
Draco dopiero teraz się opamiętał.
— Od kiedy rzucasz Zaklęcia Niewybaczalne?
Ale Granger po raz kolejny go zignorowała.
— Goblinie — zwróciła się do pracownika banku. —
Zabierzesz nas teraz do skrytki pana Dracona Lucjusza Malfoya.
— Nie mogę — odpowiedział sennie goblin.
— Dlaczego? — Granger wydawała się być zbita z pantałyku.
— Takiej skrytki nie ma.
— Co? — zawołał zaskoczony Draco. — Nie opowiadaj bzdur,
goblinie! — rozkazał swoim malfoyowskim głosem, aż poczuł się przez moment
znowu czarodziejem.
Dostał skrytkę na swoje jedenaste urodziny. „Idziesz do
Hogwartu, stałeś pełnoprawnym członkiem dumnego rodu Malfoyów”, rzekł do niego
ojciec wręczając mosiężny kluczyk. Wówczas Draco czuł wielką dumę. Minęły lata,
nim zastanowił się dokładnie nad słowami ojca. Czyli do tamtej pory był jakimś
zarodkiem, o jakim nie było pewności, że przeżyje do momentu, gdy stanie się
czarodziejem i zacznie rzucać zaklęcia?
— Co to ma znaczyć? — spytała rzeczowym głosem Granger.
— Pan Dracon Lucjusz Malfoy został wyklęty ze swojego
rodu — odrzekł goblin. — Jego skrytka została zniszczona na początku lipca.
Dracon stał osłupiany. Wyklęty. To słowo będzie dudniło
mu w uszach przez długi czas.
— A co z jej zawartością? — nie ustępowała Granger.
— Została zabrana przez pana Lucjusza Malfoya.
To były dwa zupełnie sprzeczne odczucia. Z jednej strony
Draconowi szumiało w uszach, jak gdyby wpadł w środek wichury, a z drugiej
strony pustka powoli ogarniała jego myśli.
— Czy do skrytek któregoś członka rodu Malfoyów lub
Blacków ktoś ostatnio wchodził? — spytała Granger, zmieniając temat.
— Pani Bellatrix Lestrange odwiedzała ostatnio swoją —
odpowiedział goblin.
— Czy zawartość tej skrytki po jej wizycie uległa
zmianie?
— Owszem. Pani Lestrange włożyła do niej Miecz Godryka
Gryffindora, puchar Helgii Hufflepuff, dwa pierścienie rodowe i kilka zwojów pergaminu.
— Dziękuję, goblinie, za cenne informacje — powiedziała
Granger, jakby rzeczywiście była wdzięczna. — Obliviate. — jednym machnięciem
różdżki usunęła goblinowi pamięć, a kolejnym zdjęła zaklęcie Imperiusa.
Charlie Weasley, który chował się w swojej skrytce,
natychmiast wyszedł z szerokim uśmiechem na ustach. Nie dał po sobie poznać, że
wszystko słyszał.
— Mam! — Monety zabrzęczały w sakiewce.
Dracon stał jak spetryfikowany. Wyklęty. Wyklęty.
Wyklęty.
Nie zarejestrował wsiadania z powrotem do wózka. Nawet
nie zwrócił uwagę na to, gdy wody wodospadu złodzieja zmoczyły go do suchej
nitki.
Wyklęty.
Hermiona przez całą drogę uważnie mu się przyglądała.
Natomiast gdy otoczyły ją surowe ściany jej własnej skrytki, zdecydowała się na
to, o czym myślała już od wielu dni. Przecież spodziewała się, że wyklną
Dracona z rodziny. On też powinien się to przewidzieć.
— Goblinie — wychodząc z pełną sakiewką ze skrytki,
zwróciła się do pracownika banku jakimś pewniejszym głosem — chciałabym dzisiaj
podpisać dokumenty związane z moim zamążpójściem.
Zerknęła przelotnie na Malfoya. Chyba nic do niego nie
docierało. Tym lepiej. Charlie posłał jej dziwne spojrzenie.
— Wiem, co robię — poruszyła bezgłośnie ustami.
— Mam nadzieję — odparł, również nie wydając z siebie żadnego
dźwięku.
— Oczywiście — goblin skinął głową.
W gabinecie na górze wyjął stos papierów. Hermiona po
kolei czytała dokumenty, by potem bez wahania, zamaszyście złożyć na nich
podpis. Charlie był zaniepokojony jej zachowaniem, ale się nie odzywał.
Hermiona była dorosła i wiedziała, co robi. Przynajmniej taką miał nadzieję. Dracon siedział obok, sztywny.
Wyklęty. Wyklęty. Wyklęty.
Dracon skądś wiedział, że mugole też lubią „wyklinać” swoich
członków rodziny. To śmieszne, jak oni działali. Kilka wyzwisk i wyrzucenie z
domu? I szumnie krzyczeli: „Wyklnąłem mojego syna!”. Jak można było to porównać
z prawdziwymi czarami wyklinającymi?
Co się stało? Och, Draco doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, co się stało. Pamiętał, jak wyklęli z rodu młodego Funneta, bo
zaprzyjaźnił się ze szlamą. Na jego szczęście jeszcze przed powrotem Czarnego
Pana.
Zawsze podpisywano oficjalne pismo. Potem wysyłano je do
osoby wyklętej, ale w jego sytuacji nie mogło tak się stać. Nie dziwne.
„Dokument zaświadczający o wyklęciu Dracona Lucjusza Malfoya z dumnego rodu
Malfoyów”. Adres: Dom Artura Weasleya, czyli Nora”. Brzmiało absurdalnie.
Jakie było konsekwencje takiej klątwy? Różdżka Dracona na
zawsze straciła moc. Mało tego, mogła go zaatakować, gdyby się do niej zbliżył.
Dalej, Dracon od tej pory nie mógł wejść na teraz żadnej posiadłości należącej
do Malfoyów. Bezwiednie zacisnął pięść. Thorn Zabini, jego wujek i ojciec
chrzestny, w testamencie zapisał mu swoją posiadłość w Szkocji. Nic wielkiego, mały domek nad brzegiem morza i
stadnina hipogryfów. Draco po cichu myślał, że to właśnie tam zamieszka, kiedy
skończy się wojna. Ostatni raz był w niej w Boże Narodzenie. Potwornie zmęczony
po akcji wigilijnej i nadal przerażony zadaniem, jakie zlecił mu Czarny Pan,
odszukał na fotelu przed kominkiem spokój. Spał na nim i spał, dopóki Znak
znowu go nie zapiekł. Wrócił do domu i zabił pięcioletnią mugolkę, dygoczącą i
ubraną w piękną bordową sukieneczkę, którą dostała od Mikołaja. Przedtem na
oczach Dracona pobawił się z nią Macnair. Prezent go nie interesował. Podarł go
jednym szybkim ruchem.
Ale co jeszcze stracił Draco? Wypalili jego twarz na
drzewie genealogicznym. Zabrali cały majątek, jaki zgromadził. I pozwolili innym
śmierciożercom atakować go bez ostrzeżenia i robić z nim, co tylko im się
żywnie spodoba. Wyklęty czarodziej był na równi ze szlamą.
Stałem się
szlamą. Merlinie słodki!
Gdy go dopadną, bo przecież pewnego dnia to się stanie,
zrobią mu wszystko to, co on do tej pory robił tym dziewczynom i chłopakom,
dzieciom i starcom, całym rodzinom. Gardło miał ściśnięte. Pierwszy raz, odkąd
Zakon Feniksa zabrał go z Wieży Astronomicznej, obrazy tortur pojawiły się w
jego głowie. Przebiegały mu przed oczami jak jakieś cholerne mrówki na stole.
W jaki sposób i kiedy znaleźli się w sklepie Ollivandera?
Kto to mógł powiedzieć?
Sklep wyglądał jak pobojowisko. Rozwalone meble, wybite
okna, pergaminy rozrzucono po podłodze.
— Bierzemy tyle różdżek, ile się da, Charlie — poleciła
mu Hermiona.
— Zakon o tym wie? — Charlie uniósł sugestywnie brwi.
— A musi? — westchnęła Hermiona, przedzierając się przez
górę pustych pudełek po różdżkach.
Charlie nie odpowiedział.
Draco stał na środku. Powoli wracał do rzeczywistości.
Tam, w podziemiach Gringotta poczuł się, jakby dostał z całej siły obuchem w
głowę.
— Malfoy, chodź tutaj — zawołała Granger schowana za
rzędem półek. — No rusz się!
Podszedł do niej, nadeptując parę pudełek. Nie kojarząc,
o co jej chodzi, popatrzył na pudełko w jej dłoniach.
— Sprawdź, czy pasuje. — Podsunęła mu je przed nos.
— Co? — spytał tępo. — Co to jest?
— Prawdopodobnie twoja nowa różdżka — odpowiedziała
zirytowana.
To go całkowicie otrzeźwiło.
— Granger, rozumiem, że tęsknisz za łamaniem zasad, bo w
Hogwarcie ty i twoi kumple robiliście to ciągle, ale dzisiaj stanowczo
przesadzasz — odparował.
Najpierw Imperius, teraz różdżka dla człowieka, który nie
może mieć różdżki. Czy ona miała świadomość, co za to grozi?
— Nie wiem, czy robisz mi to na złość, czy znalazłaś
jakiś inny równie dobry powód, ale ja NIE MOGĘ mieć różdżki — dokończył.
Gdyby Zakon Feniksa się o tym dowiedział, wyrzuciliby go
z Nory jak nic. A za granicami domu Weasleyów czekali na niego Śmierciożercy z
tysiącami pomysłów, w jaki sposób umilić mu ostatnie godziny życia.
— Zakon się nie dowie, już moja w tym głowa — powiedziała
Granger, jakby czytała mu w myślach. — Bo się rozmyślę — zniecierpliwiła się,
otwierając pudełko.
Dracon nie umiał się powstrzymać. Te urywki chwil, w których
przez ostatnie tygodnie trzymał różdżkę, czuł magię, to były punkty, którymi
odliczał czas. Od jednego opatrunku Granger do drugiego, byle znów widzieć
sens.
Chwycił pewnie różdżkę i oczy mu zaświeciły. Wzdłuż
kręgosłupa przeszedł znajomy dreszcz. Jak mugole mogli żyć bez takiego uczucia?
— Piętnaście cali, dąb i serce smocze — oznajmiła
Hermiona.
Malfoy prawie miał łzy w oczach. Różdżka sprawiła mu tak
dużo radości. Hermiona wpatrzyła się w jego twarz. Pierwszy raz widziała
szczęśliwego Dracona. Zimne oczy na moment krótszy niż mrugnięcie okiem
zniknęły, policzki się zaróżowiły. Wątpiła, czy ona by się tak ucieszyła na
jego miejscu. Tak, była przywiązana do swojej różdżki, ale dla Malfoya kawałek
drewna, który obracał z czcią w długich palcach, był czymś o wiele ważniejszym.
Dawał mu status. Bez niej nie czuł się czarodziejem, a więc nie czuł się
człowiekiem.
Dobrze robię, utwierdziła
się w swojej decyzji Hermiona.
— Skąd wiedziałaś? — wydusił.
Ta różdżka była idealna. Może nawet jeszcze lepsza niż
jego pierwsza różdżka.
— Sporo czytałam na temat różdżek — wyjaśniła Granger. —
W czasie wojny warto wiedzieć o nich więcej niż w czasie pokoju… Weź jeszcze
dwie lub trzy. Na wszelki wypadek — dodała, przebiegając wzrokiem po nalepkach
na pudełkach.
— Odbierzesz mi ją, gdy wrócimy? — zapytał, ściskając
różdżkę i rozglądając się za następnymi.
Czy był w stanie ją zwrócić?
— Na podróż? Jasne, że tak — odparła Granger. — Później
przyniosę ci ją z powrotem.
To było zbyt piękne, żeby okazało się prawdziwe.
— I będę mógł ją zatrzymać? — zadawał infantylne pytania,
ale mało go to obchodziło. Nie potrzebowałby teraz Wingardium Leviosa, aby wznieść się w powietrze.
— W obecnej sytuacja uważam, że tak będzie najlepiej. —
Granger wyciągnęła dwa zakurzone pudełka i wrzuciła do torebki.
To ściągnęło Dracona na ziemię.
— Nie potrzebuję twojej… — zaczął.
— Musimy się pospieszyć — krzyknął Charlie Weasley. —
Zaraz zaklęcia utajniające przestaną działać.
Granger stanęła twarzą w twarz z Draconem. Zadarła głowę
i spojrzała mu prosto w oczy.
— Nie chcę się z tobą kłócić, Draco — powiedziała
szczerze i go wyminęła.
Draco nie ruszył się przez chwilę. Miał powoli dosyć tego
dnia.
— Ile udało ci się znaleźć? — spytała Hermiona.
— Dwadzieścia wciąż oryginalnie zapakowanych — odrzekł
zadowolony Charlie Weasley. — Zamierzasz jeszcze gdzieś iść?
— Ja dwanaście. W sumie trzydzieści dwie. To już coś —
powiedziała. — A czy ty, Charlie, nie masz czegoś jeszcze do zrobienia na
Pokątnej?
Weasley wyłapał aluzję.
— No tak — uderzył się w czoło. Akurat wrócił młody
Malfoy. — Przecież została apteka! Składniki do zapasów eliksirów dla Zakonu
same się nie kupią.
I zniknął, jakby się teleportował.
— Zabawne. — Granger podeszła do okna.
Draco milczał.
— Ostatnim razem, gdy tu byłam, widziałam ciebie —
powiedziała — Szedłeś ze swoją mamą na Nokturn. Nie chciałeś, aby was
zobaczono. A ja stała tak, jak teraz. Tylko że obok był Harry i… Ronald.
Nie słyszał z jej ust tego imienia od czasu, gdy Łasica
ich zdradził.
— Wiesz, wydaje mi się, że minęły wieki — ciągnęła,
zapatrzona w okno bez szyby. — Że jesteś z nami bardzo, bardzo długo. Pan
Weasley od razu cię zaakceptował. A ja miałam wątpliwości. Wreszcie zaczęłam
cię podejrzewać o jakiś spisek. A potem ty mnie uratowałeś.
Draco chciał przerwać jej wywód. Nie zmierzał w dobrym
kierunku.
Nie była w stanie zobaczyć, jak otwiera usta, a pomimo
tego uniosła rękę, uciszając go.
— Wkurzyłam się na ciebie, gdy przyniosłam ci tę
obrączkę. Dług wobec ciebie mi ciąży. Nie zapomniałam tych lat w Hogwarcie. Nie
lituję się nad tobą, robiąc to wszystko. Pomógłbyś sobie, jeślibyś to
zrozumiał.
Z opresji przed udzieleniem odpowiedzi wyciągnął Dracona
cichy dźwięk dzwonka. Granger się odwróciła, podeszła do niego i wsunęła dłoń
pod jego rękę.
— Zaklęcia, które rzuciliśmy, żeby nikt nas nie zobaczył,
przestały działać — rzekła. — Schowaj różdżkę, a te wrzuć do mojej torebki.
Draco wrzucił znalezione różdżki do wyszywanej koralikami
torebki Granger.
— Zaklęcie zwiększająco-zmniejszające — wyjaśniła.
Na zewnątrz zaczynało siąpić.
— To gdzie teraz i dlaczego Weasley nas zostawił? — zadał
pytanie Draco, stawiając kołnierz swojego płaszcza.
— Charlie zostawił nas właśnie dlatego, że idziemy teraz
tam, gdzie idziemy — odparła zagadkowo Granger.
— Nie uważasz, że twoja odpowiedź była pokręcona?
— Ale prawdziwa.
*
Znajdowali się na poddaszu nad Esami i Floresami.
Kończąca się tutaj klatka schodowa miała rozmiary składziku na miotły. W
tumanach kurzu, jakie wzniosły się pod ich stopami, Draco dojrzał drzwi po
prawej stronie. Ale Granger nie zamierzała go tam poprowadzić.
— Finite — szepnęła i kotara, której wcześniej nie
zauważył, choć była tuż przed jego twarzą, zerwała się z żabek.
Granger popchnęła ścianę i machnięciem zaprosiła go do
środka. Okazało się, że to całkiem nieźle urządzona kawalerka.
Pokoik łączył się z kuchnią. Stała tu kanapa, dwa fotele
i stolik do kawy. Pod ścianą był regał na książki i biurko z krzesłem obrotowym.
Kąt rozjaśniała lampa z beżowym abażurem. Naprzeciw jedynego okna były drzwi.
Musiały prowadzić do łazienki. W części kuchennej znajdował się stół z czteroma
krzesłami.
— To moje mieszkanie — powiedziała Granger, starając się
ukryć zdenerwowanie. Była przekonana, że Malfoy ją wyśmieje. — Nie jest jakieś
porażające dobrym smakiem i gustownością, ale za to dobrze schowane. Kupiłam je
w tamtym roku, na swoje siedemnaste urodziny. Pomyślałam, że może się przydać.
— Dlaczego mi to mówisz?
Granger głośno przełknęła ślinę.
— W Gringotcie chyba nie zwracałeś uwagi na to, co się
dzieje. — Wbiła wzrok w swoje paznokcie. — Przedstawiłam cię jako Jonathana
Smarta.
— To zanotowałem — wtrącił cierpko.
— No tak… a potem podpisywałem pewne dokumenty.
Potarła czoło. Nawrzeszczy na nią, założyłaby się o to. Z
drugiej strony dlaczego bała się? Bez względu na wszystko, to tylko Malfoy.
— Upoważniłam cię do mojego majątku — powiedziała na
wydechu.
— CO?!
Co ona, kurwa, kombinowała?!
— Zanim zaczniesz się wydzierać, raczyłbyś mnie przez
dwie minuty wysłuchać? — Wstrząs odebrał Draconowi głos, więc Granger
wykorzystała jego niedyspozycyjność: — To nie jest litość! Ostatnie uczucie,
jakie byś we mnie wzbudził, to litość. Nikt nie wie o tym mieszkaniu, nawet
Harry i Zakon. W końcu i tak opuścisz Norę. Zakon byłby zmuszony szukać ci
kryjówki. Wojna nie zakończy się jednego dnia. Jeśli nasza strona zwycięży, minie
długo czasu zanim zdołamy wyłapać wszystkich popleczników Sam-Wiesz-Kogo.
Reszta pozostająca na wolności zechce się mścić.
Tak, Granger,
jestem pierwszy do odstrzału. Ale co to ma wspólnego z tym, że oszalałaś?
— Pewnie nie przywyknąłeś do takich warunków, ale nic
lepszego nie mogę zaoferować.
Draconowi ze złości zrobiło się gorąco i musiał odpiąć
pierwsze dwa guziki płaszczu.
— Dobrze, Granger, posłuchałem cię — powiedział. — A
teraz mi nie pieprz, tylko powiedz, dlaczego naprawdę to zrobiłaś.
— Właśnie…!
— Granger — rzucił ostrzegawczo.
— W porządku, chcesz się upajać moją głupotą, proszę
bardzo — syknęła, podnosząc ręce w obronnym geście. — Nie mam komu zostawić
tego mieszkania. Moi rodzice nie wiedzą, że żyję, a Harry ma swój dom
odziedziczony po Syriuszu Blacku. To mieszkanie wybrałam z myślą o tym, że uda
się w nim ukryć, a po wszystkim na jakiś czas zamieszkać. Chcę, żeby było
użyteczne. Włożyłam w nie prawie całe moje oszczędności. Ty nie masz gdzie
mieszkać, więc dlaczego nie dać je właśnie tobie?
Dracon usiadł na krześle. Nie było sensu pytać, dlaczego
rodzice Granger nie mają pojęcia o istnieniu córki.
— A co z tobą? — spytał.
Granger również usiadła. Na fotelu i przez jakiś czas
kaszlała z powodu kurzu. Kiedy ona próbowała się pozbyć drobinek z gardła,
Draco nareszcie zrozumiał.
— Ty naprawdę myślisz, że nie przeżyjesz — wyszeptał
śmiertelnie poważnie.
Już wtedy na kanapie coś bełkotała o swojej śmierci. Faktycznie
była o krok. Potem puścił to w niepamięć. W agonii mówi się różne rzeczy, śmierciożerca
wie o tym. Ilu widział dojrzałych mężczyzn błagając własne matki o pomoc pod
naporem kolejnego Cruciatusa? Ale co odbiło Granger?
— Ronald wie o mnie za dużo — wyszeptała, a jej oczy się
zaszkliły. — Co ja opowiadam? On wie o mnie wszystko. Moje wady, zalety, styl
walki, lęki, słabe punkty. Dostali mnie na tacy, gdy do nich przeszedł.
— Jest mnóstwo osób, które wiedzą o tobie całkiem sporo —
powiedział niepewnie.
Czy Zakon ich nie uświadomił…? Czy byli na tyle głupi…?
Sam Dracon…
Na szczęście znowu odezwała się Granger.
— To nie tak — pokręciła głową. — Jak wiele mogę
powiedzieć o tobie ja, a jak wiele Blaise Zabini? Są rzeczy, o których mają
pojęcie tylko przyjaciele.
Byś się
zdziwiła. Nie zamierzał jej jednak wyprowadzać z błędu. Przynajmniej nie teraz.
— Granger, dramatyzujesz — spróbował przywołać ją do
porządku. — Oni skupiają się na Potterze, nie na tobie.
Pierwsza zasada
złamania wroga: dobranie się do jego bliskich.
— Pocieszasz mnie? Nie trzeba — powiedziała spokojnie i
pociągnęła nosem, nie patrząc na niego. — Lepiej się zbierajmy, bo Charlie
będzie się martwił.
Rzucając na nowo zaklęcia przed drzwiami, zapytała:
— Czy zgadzasz się na to, co ci zaproponowałam?
Draco prychnął.
— O ile mi wiadomo, papiery już podpisałaś. Mam coś do
powiedzenia?
Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyło po raz drugi tego dnia
szczęście. Co z tego, że była to Granger? Miał kryjówkę.
Deszcz na dobre się rozpadał. Dobrze, że jego okulary
były zaczarowane i odpychały krople wody. Granger oznajmiła, że umówiła się z
Charliem w Dziurawym Kotle. Draco najchętnie poszedłby tam prosto, ale ją
zachwyciła nowo wydana książka Emelindy Smeltong „Czy jesteś w stanie pokonać
śmierciożercę? Sześć sposobu na błyskawiczną ucieczkę, gdzie pieprz rośnie”
zdobiąca wystawę Esów i Floresów. Jakimś sposobem wcześniej jej nie zauważyła.
— Nie uważasz, że okładka jest przepiękna? — zapytała,
raczej zapominając, że przy niej stoi Malfoy.
— Arcydzieło — mruknął znudzony i zdenerowany.
Czy jej nie przeszkadzało, że moknie, wgapiając się w
plik kartek?
Nagle Granger pisnęła i przyciągnęła go do siebie. Draco
przestraszył się i sięgnął po różdżkę. Jak dobrze było odruchowo sięgnąć po
różdżkę i ją znaleźć!
— Widziałam go! — wyszeptała gorączkowo, ściskając jego
płaszcz. — To był on!
— Co? Gdzie? — pytał zdezorientowany Dracon.
— Jego odbicie w szybie! Ale to był on! Miał szatę i
kaptur na głowie, ale ten chód…
Poleciała szybciej niż tłuczki, a Draco, nie
zastanawiając się wiele, za nią. Skręcił w uliczkę i kątem oka spostrzegł
napis: Śmiertelny Nokturn.
*
Mógł przewidzieć, że to się źle skończy.
Granger biegła jak oszalała, a on z trudem zdołał ją
dogonić. I wciągnąć w ostatnim momencie zagłębienie w ścianie. Było tu ciemno i
pachniało zepsutymi rybami. Nie czekali długo, aby usłyszeć głosy.
— Jak się masz, Greyback? Nie wyglądasz za dobrze. Długo
na głodzie?
Na końcu świata poznałby ten głos. Załamał się. Granger
poleciała za Łasicą.
— Nawet nie gadaj — mruknął wilkołak. — Ale akcja się
zbliża — zarechotał lubieżnie.
Draco przyciskał się do ściany. Granger była obok.
Trzymali się za ręce.
— Już niedługo — dołączył się Macnair.
Tylko skupienie się na ich głosach i próbowanie
wykombinowania tego, jak ich stamtąd wydostać, uchroniło Dracona przez
wyobrażeniem sobie, co by zrobili, gdyby ich teraz odkryli, jego i Granger
schowanych i podsłuchujących.
Ronald Weasley i jego nowi znajomi chwilę postali,
przeklinając na podłogę. A potem Macnair zaczął:
— Nie tęsknisz za swoją szlamą, Weasley?
Draco czuł, że Granger wstrzymała oddech. Odpowiedz grzecznie i zmień temat, debilu,
rozkazał Łasicy w myślach. Choć raz
zachowaj się tak, jak należy.
Ronald za cały skarb czarodziejów nie posłuchałby
Dracona. Nie zrobił tego i tym razem.
— Za tą dziwką? Jaja sobie ze mnie robisz, Macnair?
Granger mocniej ścisnęła dłoń Draco.
— Ja bym jej spróbował — odparł Macnair. — Jak daje dupy,
Weasley?
— Jest sztywna jak spetryfikowany gumochłon i tak samo
podniecająca jak on — powiedział Ron.
Greyback zarechotał.
— Może nie potrafiłeś jej zachęcić?
— To cnotka, nie da się dotknąć — odrzekł pogardliwie
Ron. — A gdy już wejdziesz, też nic ciekawego. Ciasna jak chuj i sucha.
— A jak obciąga? — zainteresował się Macnair.
Draco poczuł, że Granger zaczyna się trząść. Puściła też
jego rękę.
— Myślisz, że by to zrobiła? Mówię wam, że zgrywa pierdoloną
dziewicę — prychnął Ronald.
— Ja bym jej wcisnął — odparł Greyback.
— Sam gadałeś, że posuwa ją i Potter, i Malfoy —
przypomniał Ronaldowi Macnair.
— Potter jak trafi do odpowiedniej dziury to już dla
niego sukces — odpowiedział prześmiewczo Weasley. — A Malfoy? Może dla niego
bardziej się starała. Jest zwykłą kurwą, poleciała na kasę.
— Malfoy miał dosyć Parkinson, to przerzucił się na
tradycyjny sposób — zażartował Macnair.
— Dawno miał na Granger ochotę, a Parkinson ssała mu z
taką częstotliwością, że pewnie mu się wydłużył — zawtórował mu wilkołak.
— Nie mówiąc o tych mugolkach. Niezły miał przebieg nasz
chłoptaś, nie? Chyba nikt nie zgwałcił tylu w historii — zarechotał Macnair. — W każdym razie my pannę Granger nauczymy, co,
Greyback?
Greyback odpowiedział tubalnym śmiechem
— Kiedy wpadnie w nasze rączki, pokażemy dziewczynce, co
i jak.
— Ona jest moja — przypomniał im ostro Ronald.
— Ale później nam ją oddasz, prawda? — zapytał z nadzieją
w głosie Macnair. — Gdy już z nią skończysz? Nie masz pojęcia, ilu z nas
zerżnęłoby szlamę Pottera.
— A zwłaszcza teraz, gdy daje dupy temu pierdolonemu
zdrajcy — dodał Greyback.
— Z chęcią będę się temu przyglądał — zapewnił Ronald
Weasley.
Nagle drzwi trzasnęły i pojawił się czwarty głos.
— Zaczyna się — poinformował.
— Kolejna porcja świeżej młodzieńczej krwi — zamruczał z
zadowolenia Greyback, wybiegając już ku następnemu atakowi.
Po chwili głosy ucichły. Dracon dawno nie doświadczył
takiej głębokiej, śmiertelnej ciszy.
Nie był święty. Jego koledzy też nie. Dopuszczali się
okropnych czynów. Nie bójmy się spojrzeć prawdzie w oczy, byli złymi ludźmi.
Ale, na Merlina, żaden z nich w życiu nie
wyrażał się tak o swoich byłych dziewczynach (Nott się nie liczył, to był…
zresztą, to teraz nieważne).
Dracon pod koniec „związku” z Pansy Parkinson miał jej
serdecznie dosyć. Wcześniej przy jej milczącej zgodzie wlewał jej do gardła
różne eliksiry, żeby nie nudzili się w łóżku, lecz nigdy nie wyrażał się o niej
w ten sposób. Nawet po pijaku.
Był pewien, że facet nie może sobie wyobrazić, co czuje
dziewczyna, słysząc takie wyzwiska.
Granger niespodziewanie wyrwała się jak oparzona i nie
myśląc, by sprawdzić czy droga wolna, pomknęła w stronę ulicy Pokątnej.
Draco wyciągnął różdżkę i pobiegł za nią.
— Stój! — zawołał za nią, gdy znaleźli się na Pokątnej.
Podejrzewał, że się nie zatrzyma. Dopiero ściana
prowadząca do Dziurawego Kotła ją powstrzymała przed dalszą ucieczką.
— Granger?
Nie płakała. Miała pusty wzrok i potwornie się trzęsła.
— Możesz odblokować przejście? — spytała matowym głosem.
— Zapomniałam kolejności.
Dracon skinął głową.
— Jasne.
Dziurawy Kocioł świecił pustkami. Mimo to Granger wybrała
stolik w samym rogu sali, osłoniony przez komin. Charliego Weasleya jeszcze nie
było. Barman Tom podszedł do nich z uśmiechem na ustach.
— O witaj, Hermiono. Jak się masz? — zagadnął.
— Butelkę czystej proszę — odpowiedziała machinalnie,
wbijając wzrok w stół.
Barman Tom popatrzył zdziwiony na Dracona, który
potwierdził:
— Tak jak ta pani sobie życzy.
Tom wzruszył ramionami i odszedł w kierunku barku.
Granger sięgnęła do swojej torebki, nie odrywając wzroku od pociętego gęsto
blatu.
— Masz mi to dać, gdy będziemy się przenosić do Nory —
wcisnęła mu fiolkę z eliksirem.
Od razu rozpoznał Eliksir Trzeźwiący. Nie miał zamiaru
jej powstrzymywać. Granger miała prawo się upić po tym, co usłyszała.
Butelka wódki była zaczarowana i połączona z kieliszkiem.
Gdy Granger wypiła pierwszy, butelka sama się wychyliła i znowu napełniła
kieliszek. Dziewczyna na początku trochę krztusiła się, ale po piątej kolejne
jej przeszło. Siedziała nieruchoma jak skała, jedynie machinalnie przykładając
kieliszek do ust. W połowie butelki z jej oczu popłynęły łzy.
Draconowi coś podpowiadało, że ma się nie odzywać.
Zresztą, co mógłby jej powiedzieć? Zastanawiał się, czy zmieni zdanie dotyczące
mieszkania nad Esami i Floresami. Nie była głupia, pewnie wiedziała, że Draco
został śmierciożercą, zanim Potter w ogóle o czymś takim pomyślał. Zapewne nie
łudziła się też, że na spotkaniach poplecznicy Czarnego Pana piją herbatki. Ale
po tym, co powiedzieli o Malfoyu Greyback i Macnair musiała się nim brzydzić jeszcze bardziej niż
wcześniej. Draco coś w środku ukłuło. Wychodząc z kawalerki pomyślał, że jedna
osoba więcej w Norze będzie nie czuła mdłości, widząc, że przyszedł na
śniadanie.
Może nawet zechce skończyć tę paradę z Jonathanem Smithem
i zabierze mu różdżkę? Czy mógł mieć o to do niej pretensje? To, co słyszała,
było prawdą, więc nie, nie mógł.
Granger piła i piła, siedząc bez ruchu. Łzy płynęły po
jej zaróżowionej twarzy.
Charlie Weasley w samą porę zawitał do Dziurawego Kotła.
Dziewczyna kończyła butelkę, więc Draco obawiał się, że zamówi następną.
Przesada też nie była dobra.
Weasley powędrował wzrokiem od Hermiona do Dracona.
— Nic jej nie zrobiłem! — zastrzegł młody Malfoy.
Przyzwyczaił się, że za to, co złe, obwiniano jego. Poza
tym, co innego pomyślałby na miejscu Weasleya, patrząc na zaryczaną i upitą
dziewczynę?
— To prawda. Nic mi nie zrobił — wyszeptała Granger. O
dziwo, nie bełkotała.
— W takim razie co się stało? — Charlie założył ręce na
torsie.
— Nic, Charlie, naprawdę — odparła cicho Granger.
Weasley usiadł obok Malfoya.
— Hermiono, nie udawaj, co się stało? — Obawy Charliego
rosły.
— A jeśli poproszę cię, żebyś nie pytał, zapewniając, że
Malfoy mi nic nie zrobił?
Szczęka Charliego drgnęła.
— Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
Dziewczyna pokiwała głową. Charlie z wahaniem podał jej
chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni.
— Dzięki — odpowiedziała z wdzięcznością i wytarła
policzki. — Musimy wracać.
Weasley zgodził się. Draco podał Granger fiolkę z
Eliksirem Trzeźwiącym. Wypiła duszkiem.
— Twoja różdżka — przypomniała mu.
Dracon niechętnie sięgnął do kieszeni płaszcza, żegnając
się z różdżką. Byłaś świetna, szepnął
do niej w myślach, chociaż nie rzucił nią ani jednego zaklęcia. Jednak był
pewien, że już jej nie zobaczy.
Granger nie złapała go więcej za rękę. Przeniósł się do
Nory kominkiem wraz z Charliem Weasleyem.
W Norze okazało się, że przyjechała ciotka Tessi. Na
szczęście nie natrafili na nią, gdy wracali do swoich pokoi.
*
Hogwart był najpiękniejszym miejscem na ziemi. Jedynym, w
którym czuła spokój. Ona, która nigdy nie miała prawdziwej rodziny, z mamą
gotującą pyszne obiady i tatą uczącym ją latania na miotle, znalazła w
Hogwarcie swój dom. To w tym zamku przeżyła najpiękniejsze chwile swojego
życia. A teraz po tylu latach wracała. Po co? Żeby spokojnie tu umrzeć? Żeby
znów poczuć, jakby miała siedemnaście lat i siłę być podbić świat? Czy miało to
znaczenie?
Przekraczając bramę z dwoma dzikami, nabrała pewności, że
dobrze zrobiła, łamiąc jedną z tych złotych zasad magii, których nie wolno było łapać.
Popatrzyła na zarys Wieży Astronomicznej, na okna
Wielkiej Sali, na wody jezioro mieniące się w zachodzącym słońcu sierpniowego
wieczoru.
Znowu żyła.
***
Przepraszam, że rozdział pojawił się z takim opóźnieniem. Należy Wam się wytłumaczenie, które nie będzie dla mnie łatwe.
Ostatnio... ostatnio nie czuję się najlepiej. Jest mi bardzo... bardzo smutno. Trudno mi się zabrać do robienia czegokolwiek. Pisanie jest prawie niemożliwe. Ciężko się pisze, gdy jest się w takim nastroju. Gdy jest się szczęśliwym wszystko jest łatwiejsze.
Dlatego nie wiem, kiedy dokładnie pojawi się następny rozdział. Na pewno się pojawi. Mam spory zapas, ale nie chciałabym się go szybko pozbyć. Mam nadzieję, że zrozumiecie i wybaczycie.
I ostatnio się pomyliłam. To ósemka zajęła mi dwa lata. Od pierwszej litery do ostatniej kropki minęły prawie dokładnie dwa lata.
Dziękuję za wszystkie komentarze i wiadomości. Jesteście po prostu najlepsi! <3
***
Przepraszam, że rozdział pojawił się z takim opóźnieniem. Należy Wam się wytłumaczenie, które nie będzie dla mnie łatwe.
Ostatnio... ostatnio nie czuję się najlepiej. Jest mi bardzo... bardzo smutno. Trudno mi się zabrać do robienia czegokolwiek. Pisanie jest prawie niemożliwe. Ciężko się pisze, gdy jest się w takim nastroju. Gdy jest się szczęśliwym wszystko jest łatwiejsze.
Dlatego nie wiem, kiedy dokładnie pojawi się następny rozdział. Na pewno się pojawi. Mam spory zapas, ale nie chciałabym się go szybko pozbyć. Mam nadzieję, że zrozumiecie i wybaczycie.
I ostatnio się pomyliłam. To ósemka zajęła mi dwa lata. Od pierwszej litery do ostatniej kropki minęły prawie dokładnie dwa lata.
Dziękuję za wszystkie komentarze i wiadomości. Jesteście po prostu najlepsi! <3
Cześć. Trochę mnie tu zabrakło ostatnio, co? Życie na cienkiej granicy pomiędzy dużym dzieckiem i młodym dorosłym mnie mocno nadwyręża od jakiegoś czasu. Dodaj do tego projekty, zaliczenia i egzaminy, zalane mieszkanie i ogólnie użeranie się z ludźmi, a wyjdzie brak czasu na znalezienie spokoju.
OdpowiedzUsuńCo do opóźnień, to chyba daleko Ci do mojego niechlubnego rekordu czterech lat pomiędzy rozdziałami. Zdarzają się przesunięcia, bo życie jest... po prostu jest.
Co do samego rozdziału, to na samym początku malutkie grożenie palcem osobie betującej. Trochę błędów wyłapałem w trakcie czytania. Niby nie utrudniały odbioru tekstu, ale rzucały mi się w oczy.
Przechodząc do samej treści. Intryga Hermiony już w tamtym rozdziale lekko mną wstrząsnęła. Do ślubu już naprawdę blisko, a przecież wiemy, jak się tam potoczyły wydarzenia. Kurcze, niby taka drobnostka, ale boję się tego, że w głowie został mi obrazek Pana Delacour z Panią Weasley. To jest okrutne.
Furia Hermiony, to coś, czego bym chciał doświadczyć. Jestem osobą skrajnie głupią i wybuchową, to by cudowna wojna z tego wynikła. Jeśli jeszcze raz przeczytam, że Harry skacze do Drakusia, to weź mu chociaż zęba wybij. Tak nie może być, że arystokratę łapie za fraki bezkarnie. Ogólnie, za takie grożenie co chwilę, to chociaż jakieś limo czy coś. BŁAGAM!
Podróż na Pokątną. Boże, rzadko się to zdarza, ale potrafię poczuć, jak on się musiał czuć. Wyjście z klatki po takim czasie, to prawdziwe błogosławieństwo. Niezależnie od ceny. Same wydarzenia z Londynu to już osobna historia.
Dracon wydziedziczony, nie ma niczego, jest praktycznie bezdomny i... BUM! Hermiona naprawdę ma grande cojones u Ciebie. Rozumiem, dług i w ogóle, ale to już jest poziom wyżej od wszystkiego, z czym się spotkałem. A widziałem sporo. Samo położenie mieszkania jest takie trochę grangerowe. Lubię czytać? Świetny pomysł, zamieszkam nad księgarnią! :D
Późniejsze wydarzenia są niepokojące. Dla mnie, z której strony nie spojrzysz faceta, takie rozmowy są już nawet nie prymitywne. A że przy okazji znowu trochę przeszłości Malfoya wypłynęło przy tym, to... ups. Nie dziwię się, że Herma musiała to odreagować, dobrze że w taki sposób.
No i ta końcówka. Nie do końca rozumiem, bo to chyba nie Hermiona? W sensie, nie pasuje mi do niej kilka z tamtejszych elementów. Ktokolwiek to będzie, mam nadzieję się dowiedzieć. Sooner or later.
No, odemnie to chyba wszystko. Idę dalej ogarniać życie, przygotowywać mieszkanie do remontu, sprzątać, może coś poczytać, a wieczorem popisać. Kto wie?
Pozdrawiam i powodzenia. Może to banalne, ale głowa do góry (podobno to pomaga) :)
Przy okazji #chamskareklama
UsuńU mnie (wreszcie) pojawił się nowy rozdział. Jeśli uczynisz mi ten zaszczyt, to zajrzyj i poświęć chwilę lekturze :)
http://hpmercenary.blogspot.com/2017/07/4-dusza-lwa.html
To nie jest #chamskareklama, Raijin. To jest promowanie swojej ciężkiej pracy :D
UsuńPani Weasley i Pan Delacour to tylko flirt i wcale nie okrutny! XD Każdemu od czasu do czasu należy się trochę zabawy, prawda? ;)
Raijin, rozwścieczona Hermiona to coś, co Draco wbrew pozorom także lubi. Który mężczyzna nie lubi, gdy kobieta pokazuje pazurki ;) xd
Czy naprawdę uważałeś, że bliskie przebywanie ze sobą Dracona i Harry'ego obejdzie się bez zgrzytów i trzasków. Ja bym się spodziewała jeszcze czegoś ostrzejszego. Jakaś bijatyka lub coś w ten deseń ;)
Dla Dracona ten wyjazd był bardzo ważny. Siedzenie w domu, tylko w domu, bo nie mógł do tej pory wychodzić nawet do ogrodu!, i to jeszcze takim, którego nienawidzi się, to okropne przeżycie po jeszcze cięższym roku. Nikt nie mówił, że bycie bohaterem jest łatwe. Gdyby Draco zapytał Harry'ego, to by wiedział ;)
Rozmowa śmierciożerców i Ronalda jest po prostu obrzydliwa, nie boję się tego powiedzieć wprost. Zrobiłam to jednak celowo. Właśnie taka miała ona być. Jest coś jednak niepokojącego i smutnego w tym, że tacy mężczyźni istnieją w rzeczywistości. Nie wyobrażam sobie grupy kobiet rozmawiających w podobny sposób.
Nie odpowiem Ci na pytanie, czy to Hermiona. To zniszczyłoby całą zabawę :P :D
Już mi lepiej, dziękuję za ciepłe słowa! Mam nadzieję, że u Ciebie też już spokojniej ^^
Pozdrawiam serdecznie!
U mnie teraz jest tak, że skończyłem remont, mam kilka godzin dziennie dla siebie, a większość czasu jestem w pracy, więc nawet nie mam czasu na stworzenie zarysu całego rozdziału. Mam kilka scen rozrysowanych, w różnych wariantach, drobny fragment klepnąłem nawet zaraz po skończeniu czwartego rozdziału i tyle mnie było.
UsuńCzynnikiem lekko demotywującym jest też dla mnie fakt, że mam praktycznie zerowy feedback pod ostatnim rozdziałem.
Ludzie są obrzydliwi, tacy fuuuuu. Po jednej i drugiej stronie barykady płciowej. Dlatego od kilku lat rośnie we mnie przekonanie, że świat jest dużym śmietnikiem i potrzeba tu posprzątać.
Skoro nie odpowiesz, to pozostaje mi czekać, aż sama się zagadka rozwiąże, o! :D
Ten rozdział jest ŚWIETNY (moje komentarze muszą Cię nudzić, w końcu cały czas te same określenia :D). Wywołał we mnie tyle emocji, ale może zacznę od początku.
OdpowiedzUsuńRozmowy Hermiony i Draco są GENIALNE. Uwielbiam je czytać. Nigdy nie są nudne i zawsze zaskakują (oczywiście pozytywnie). Są moim zdaniem bardzo realistyczne i idealnie obrazują ich mocne charaktery.
Ich rozmowa z Panią Delacour jest MEGA. I te uczucia Draco, kiedy jest zmuszony mówić o milosci do Granger. PRZECUDOWNE <3
Kłótnia między ,,małżeństwem" jest swietnie opisana i może to tylko moje przypuszczenia, ale widzę drobną zmianę w Draco. Mam wrażenie, ze powoli nabiera pewnego rodzaju szacunki do Hermiony i na pewno nie jest mu obojętna, bo gdyby tak było to po ich sprzeczce nie zastanawiał się nad tym, czy postąpił słusznie. A ten fragment o tym, że pokłócili sie o kolor tapet, wywołał u mnie śmiech.
Cała wyprawa na Pokątną jest tak bardzo przemyślana. Twój pomysł z wyklęciem Draco z rodziny jest bardzo oryginalny i taki realny. Jak już mówiłam Rowling mogła by zaczerpnąć od Ciebie wiele pomysłów. Uwielbiam w Twoim opowiadaniu to, ze wszytsko jest takie realistyczne (chodzi oczywiście o świat Harry'ego). Czarodzieje nie zapominają, ze nimi są i nie jezdzą z byle jakiego powodu autami, nadal używają różdżek i wielu magicznych udogodnień. Wszystko to sprawia, ze klimat opowiadano jest po prostu MAGICZNY.
Cały pomysł Hermiony z mieszkaniem, majątkiem jest absolutnie wyjątkowy. Podoba mi się również jej tok myślenia i powód, dla którego to robi. Mamy tu doczynienia z prawdziwą, kanoniczną Hermioną Granger.
Rozmowa smierciozercow wbiła mnie w fotel. Naprawdę. Gdy przeczytałam ją miałam łzy (nie wiem czy wściekłości, czy smutku w oczach). Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jest swietnie napisana i uwielbiam to, ze nie zrobiłaś z śmierciożerców mięczaków. Pokazałaś nam prawdę o Draco i jego przeszłości, co jest bardzo na plus. Musimy przecież pamiętać, ze nie jest on niewinnym chłopcem, ale ma wiele za sobą.
Nie będę się rozlewać nad kanonicznością, bo jest cudowna, jak zawsze.
A oto mój ulubiony fragment: ,,Draco przyciskał się do ściany. Granger była obok. Trzymali się za ręce." Niby taki zwyczajny, a ma w sobie to coś. Bardzo mnie poruszył i zatrzymałam sie nad nim dłuższą chwilę. Może nie było to zamierzone, ale w tych trzech zdaniach zobaczyłam więź, która ich łączy oraz pewnego rodzaju dług, który pojawił się, gdy Draco uratował Hermionę. Być może to moja wyobraźnia tak szaleje, ale tej fragment jest po prostu piękny.
Na koniec chcę powiedzieć, ze jest to jeden z lepszych rozdziałów i opóźnienie w ogóle mi nie przszkadza.
Droga Autorko, mam wielką nadzieję, ze mój komentarz Cię uszczęśliwi i poprawi humor. Masz wielki dar, Twój styl pisania jest absolutnie wyjątkowy. Życzę Ci duuużo weny i uśmiechu na twarzy i pamiętaj, ze zawsze masz nas - swoich czytelników. W tym mnie - Twoją ogromną fankę, która codziennie sprawdza twojego bloga, aby czytać i odkrywać na nowo Twoje rozdziały. Na dzisiaj to tyle. Wiem, ze komentarz jest trochę nieskładny, ale mam nadzieję, ze to nie przszkadza 💕💕
Zapewniam Cię, że takie komentarze NIGDY mnie nie nudzą! 💕💕
UsuńNa początku, przepraszam, że dopiero teraz odpisuję :(
Tak, Draco już całkiem mocno się zmienił od pierwszego rozdziału. To, co stało się "na kanapie", na pewno nie wywarłoby na nim takiego wrażenia, gdyby już od ponad miesiąca nie przebywał w domu Weasleyów. Artur szczególnie dołożył przy tym swojej cegiełki :)
Chyba za długo głęboko siedziałam w tym świecie, żeby zapominać, że on jest magiczny. To w pewnym momencie wchodzi w krew i pisze się automatycznie. Zamiast "przyszły listy", "przyleciały sowy" itd. :)
Wyklęcie Dracona wydawało mi się oczywiste. Mugole MUSIELI ten termin przejąć od czarodziejów, ale w magicznym świecie wyklęcie także musiało mieć poważniejszy charakter niż w mugolskim.
Rozmowa śmierciożerców jest obrzydliwa i taka też miała wyjść. Masz absolutną rację, Sarah12. To nie grzeczni chłopcy, którzy latają po okolicy w czarnych pelerynach i maskach, krzycząc zaklęcia. To mordercy, a bardzo często i potwory w ludzkim ciele. A Draco był jednym z nich.
Ja też uwielbiam ten fragment! 💕 Niby bez słów, ale pokazuje, jaką dużą przemianę przeszła ich relacja przez ostatnie "fabularne" dwa tygodnie :)
Twój komentarz jak najbardziej mnie uszczęśliwił i wprawił w dobry nastrój 💕 💕 💕 Komentarz jest jak najbardziej składny i cudowny *.* I niezmiennie pamiętam, że Was mam. W każdej chwili bycia Martwiałą jestem za Waszą obecność ogromnie wdzięczna!
Pozdrawiam gorąco!
Dziękuję za odpowiedź💗 Pozdrawiam i życzę weny💕
UsuńJa nie będę się rozpisywać w komentarzu, bo i tak nie byłabym w stanie pisać niczego innego jakto, że on jest CUDOWNY 💕💕💕💕
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział, nie mogę się doczekać następnego ❤❤❤
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :*
Przepraszam, że tak późno odpisuję!
UsuńMilczenie mówi więcej od słów ^^ Bardzo Ci dziękuję za wspaniały komentarz, a jeszcze bardziej się cieszę, że rozdział raz jeszcze przypadł Ci do gustu! 💕💕💕💕
Następny rozdział już wkrótce :)
Pozdrawiam serdecznie!
Hermiona jest taka...hmm....Z tym charakterem i sposobem myślenia i planowania, widzę ją w berecie i oliwkowym prochowcu. Po prostu pasuje mi do niej (może i stereotypowy) wizerunek dziewczyny z francuskiego ruchu oporu. A to zawsze kojarzyło mi się z beretami i oliwkowymi prochowcami. Dodatkowo mieszkanie, a raczej kanciapa Hermiony podkreśla to podkreśla. Równie dobrze mogłaby chadzać niekiedy na wódkę i śledzie do szynku, co byłoby wręcz ideałem. Zwłaszcza po wojnie. Hmm...jakoś przypomniała mi się scena w barze ''Popiołu i diamentu'', gdzie celebrowano koniec wojny, a Cybulski podpala kolejno kieliszki ze spirytusem. Btw, zerknij lepiej sama (choć jestem pewna, że wiesz o czym mówię)
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=4ypycSAPFgA
Och, jakże ja widzę ją w tym wydaniu!
Podoba mi się nazywanie Molly ''ryżą kurą'', sprawia mi to satysfakcję, bo nigdy jej nie lubiłam. Mam nadzieję, że zdradza również Artura z Delacour'em, co by tylko podsyciło moją niechęć.
Tak, tak...pozdrawiam serdecznie z południowego Yorkshire!
Witam! ^^
UsuńTo wygląda na to, że mamy dwa różne wizje Hermiony xd Ja ją widzę odrobinę nowocześniejszą ;)
Hermiona stara się jak najszybciej dorosnąć w obliczu nadchodzącego apogeum wojny. Ktoś musi być dojrzały, a Harry jest za bardzo pochłonięty szukaniem horkruksów. Poza tym on ma tylko dwa wyjścia "po wojnie". Albo umrze, albo zostanie wielkim bohaterem i będzie miał wszystko podane na tacy. Hermiona stoi na troszeczkę gorszej pozycji.
Zobaczymy, jak się sprawa rozwinie z Molly i panem Delacourem. A Draco musiał ją nazwać w odpowiedni sposób. Podobnie jak Ty za nią nie przepada ^^ :D
Również serdecznie pozdrawiam z innego zakątku Ziemii!
Hejo hejooo 😊
OdpowiedzUsuńBaaardzo podobał mi się ten rozdział. Widać nić porozumienia między Draco a Hermiona i chociaż kazde z nich się opiera, nie sposób nie zauważyć, że zaczyna łączyć ich coś z goła innego niż tylko dług wdzięczności.
Nie moge doczekać się ślubu! Wiem, że jako małżeństwo będą musieli przebywać ze sobą nieco dłużej, by nie wzbudzić niczyjich podejrzeń, a może i jakiś wspólny taniec się trafi? Kto wie 😊
Napisałabym więcej ale niestety tel ku temu nie sprzyja.
Podsumowując: Padłam, leżę i nie wstaje.
Iva Nerda
Hejo hejoo 😊 💕💕💕
UsuńTak, tak, nasza dwójka zaczyna inaczej na siebie patrzeć i obawiam się, że tego już raczej się nie da odwrócić ^^
Aż mnie korci, by napisać coś na temat tego wiekopomnego ślubu, ale nie mogę zdradzać najlepszego! :( xd
Nic nie szkodzi, że krótko. Bardzo się cieszę, że dałaś znać, że przeczytałaś!
Leż, leż, Kochana, jak najdłużej ;* 💕💕💕
Pozdrawiam serdecznie!
Na początku przepraszam, że tak późno piszę, ale po prostu nie miałam czasu :(
OdpowiedzUsuńBardzo, ale to baaaaardzo podobał mi się ten rozdział :) Powoli wszystko zaczyna schodzić na właściwe tory - przynajmniej tak mi się wydaje :) Nie powiem trochę się przeraziłam tym, co Hermiona i Draco podsłuchali - mój kochany Draco robił takie niedobre rzeczy? No w sumie jakoś mnie to nie zdziwiło, ale zdziwiło mnie, że to tak otwarcie zostało napisane - także jak najbardziej na plus :)
Jestem bardzo ciekawa, jak teraz po tym wszystkim, co Hermiona usłyszała będzie się zachowywać. Jak będą wyglądały ich relacje, nie wiem nawet, co o tym myśleć. Tym bardziej, że ślub tuż tuż. Więc będą musieli zachowywać jakieś pozory - na co bardzo liczę. :)
Niestety nie mam teraz też za wiele czasu, dlatego uciekam do zajęć. Mam nadzieję, że humor już masz lepszy. Pamiętaj, że tutaj w nas wszystkich masz wsparcie. Dlatego liczę, że niedługo pojawią się jakieś wieści od Ciebie oraz nowy rozdział :)
Pozdrawiam i ściskam Cię mocno :)
Ja też muszę Cię przeprosić, że dopiero teraz odpisuję :(
UsuńDoskonale rozumiem i cieszę się, że mimo wszystko znalazłaś czas na napisanie komentarza ❤
Zawsze starałam się wszystko pisać otwarcie. Celuję w taką grupę wiekową, że nie ma co owijać w bawełnę. A Draco przecież był śmierciożercą i nie chodził z mugolami na kawę, prawda? Smutne, ale prawdziwe. Cieszę, że Ci się spodobała moja otwartość ^^ :D
Wszystko już wkrótce się wyjaśni, zaręczam Ci to. I już nie mogę się doczekać, jaką wydasz opinię w sprawie stosunków Hermiony z Draconem ❤❤❤
Humor już lepiej. Znowu piszę, co jest w tym wszystkim absolutnie najwspanialsze ^^ ❤❤❤
Pozdrawiam serdecznie i również mocno ściskam! ❤
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń