Betowały: Katja i Desdemona
Zaraz cię zabiję...
— Mój drogi
chłopcze, przestańmy się oszukiwać. Gdybyś zamierzał mnie zabić, zrobiłbyś to w
chwilę po tym, jak mnie rozbroiłeś, nie czekałbyś, żeby sobie najpierw ze mną
pogawędzić o sposobach i środkach.
— Nie mam
żadnych możliwości wyboru! Muszę cię zabić! On zabije mnie! Zabije całą moją
rodzinę!
— Doceniam
trudność położenia, w jakim się znalazłeś. Jak myślisz, dlaczego nie
zdemaskowałem cię wcześniej? Ponieważ wiedziałem, że zostaniesz zamordowany,
jeśli Lord Voldemort dowie się, że cię podejrzewam. Nie śmiałem z tobą rozmawiać na temat misji,
jakiej się podjąłeś, bo bałem się, że użyje wobec ciebie legilimencji. Teraz
jednak możemy porozmawiać otwarcie… Nie stało się jeszcze nic złego, nikogo nie
skrzywdziłeś, choć miałeś dużo szczęścia, że twoje przypadkowe ofiary przeżyły…
Mogę ci pomóc, Draco.
— Nie, nie
możesz. Nikt nie może mi pomóc. Powiedział mi, że jak tego nie zrobię, to mnie
zabije. Nie mam wyboru.
— Przejdź na
właściwą stronę, Draco, a ukryjemy cię tak, że nikt cię nie znajdzie, uwierz
mi. Co więcej, mogę jeszcze tej nocy wysłać członków Zakonu Feniksa do twojej
matki, żeby i ją ukryli. Twój ojciec jest teraz bezpieczny w Azkabanie… Kiedy
nadejdzie czas, możemy i jego ochronić… Przejdź na właściwą stronę, Draco… nie
jesteś zabójcą…
Nie jesteś
zabójcą…
Nie jesteś…
Nie…
— NIE! — Draco Malfoy obudził się z krzykiem.
Dygotał i był zlany potem, od którego jego podkoszulka
nieprzyjemnie kleiła się do zimnego ciała. Przetarł twarz ręką, a następnie
wygramolił się niezdarnie z ciasnej, starej i zgrzytającej pryczy, która od
początku pobytu w tym… czymś niemiłosiernie go irytowała. Zresztą jak wszystko
tutaj.
Założył bury szlafrok i powoli wyszedł z sypialni na
korytarz. Najchętniej w ogóle nie opuszczałby łóżka. Niestety, jego wola nie
była już respektowana przez nikogo i obecnie nic nie zapowiadało, żeby to kiedykolwiek miało
ulec zmianie. Ktoś na parterze się wydzierał, ale Draco nie zwrócił na to
uwagi. Pulsujący ból głowy po kolejnej nocy wypełnionej jednym i tym samym
koszmarem praktycznie nie pozwalał się skupić.
Chciał iść do łazienki, ale znowu była zajęta. Draco po
raz kolejny zastanowił się, jak można żyć w domu z jedną łazienką. I po raz
kolejny doszedł do wniosku, że to nie jest dom.
Na wpół
spróchniałe schody głośno skrzypiały, mimo to nikt w kuchni nie zauważył, że
Draco zszedł na dół, gdzie nieprzerwanie trwała ożywiona dyskusja.
— Dumbledore chyba zdążył oszaleć przed śmiercią! —
krzyknął ktoś z furią w głosie. — Ja z tą gnidą nie wytrzymam ani minuty
dłużej. Albo on natychmiast się stąd wyniesie, albo poleje się krew!
Draco uśmiechnął się smutno i ironicznie zarazem. Nawet nie wiesz, jak bym tego pragnął.
— Opanuj się — uspokoił go dziewczęcy głos. — Jak na
razie Malfoy ci nic nie zrobił. Siedzi cicho i pojawia się tylko na posiłkach…
— I nie sądzisz, że to podejrzane? — zapytał. — Może
wysyła swoim kumplom po fachu informacje o tym, co się tu dzieje?
— Teraz już naprawdę przesadzasz. — Głos należał do
dojrzałego mężczyzny. — Jesteśmy obecnie najlepiej chronionym domem w całej
Anglii…
— Ludzie! Czy wy nie rozumiecie, że to ŚMIERCIOŻERCA?!
Oni znają się na czarnej magii i nie takie rzeczy potrafią!
— Masz rację, jestem śmierciożercą — powiedział spokojnie
Draco, wchodząc do obszernej kuchni, której centralną część zajmował długi,
drewniany stół dla co najmniej dwunastu osób. — Ale obecnie zdezerterowałem, o
czym moim „kuple po fachu” doskonale wiedzą. Jednakże w jednym miałeś rację, co
jestem zmuszony otwarcie przyznać – nie takie rzeczy potrafię. Na przykład
umiem wyciszyć pomieszczenie, żeby cała okolica nie słyszała, jak z samego rana
się wydzieram.
Mina Ronalda Weasleya, wysokiego, siedemnastoletniego
chłopaka o wściekle rudych włosach, nie wyrażała ani krztyny zakłopotania. Mało
tego, Draco miał wrażenie, że największym pragnieniem Łasicy było wyrwanie mu
wnętrzności. Lub coś równie drastycznego.
I nawzajem, plugawy
zdrajco krwi.
— Dzień dobry, Draconie — rzekł spokojnie Artur Weasley,
siedzący na rogu długiego stołu. Łysiejący pan domu, do którego tak bardzo był
podobny Ron, z ciekawością wpatrywał się w najświeższe wydanie „Proroka
Codziennego”, jakby wcale nie zwracał uwagi na syna. A przecież Draco wyraźnie
słyszał, że to on upominał Łasicę.
— Dzień dobry — odpowiedział, nawet nie siląc się na
uprzejmość.
Nie mógł im dać zapomnieć, że winnym tej całej
niewygodnej dla obu stron sytuacji był Dumbledore, a on czuł się największą
ofiarą „żartu” starego trzmiela.
— Śniadanie dla ciebie… Draco.
Miał wrażenie, że Molly Weasley, korpuletna, niska
czarownica, także z rudymi włosami, prawie się zadławiła, wymawiając jego imię.
Dopiero od kilku dni zwracała się do niego w ten sposób. Przedtem udawała, że Malfoy
nie istnieje, i to chyba było lepsze.
Postawiła przed nim talerz i kubek z parującą kawą.
— Dziękuję — odpowiedział oschle.
W domu nauczyli go kultury w stosunku do ludzi starszych,
której zasad chociaż w minimalnym stopniu zamierzał przestrzegać, nawet
w stosunku najobrzydliwszych zdrajców krwi w tej części świata.
— Pójdę wyrzucić gnomy z ogrodu — oznajmił wściekle Ron.
Jego twarz była niemal bordowa.
— Przynajmniej ich mogę się pozbyć z MOJEJ posiadłości.
Trzasnął drzwiami. Draco prychnął pod nosem. Posiadłości,
też coś! Łasica po raz kolejny dowiódł, że nie umiał mówić po angielsku. Malfoy
mógł nazwać swój dom „posiadłością”. To, w czym mieszkał Weasley, zasługiwało
najwyżej na miano urządzonego, doprawdy ze średnim gustem, chlewu.
Ojciec Rona popatrzył za nim z dezaprobatą, by sekundę
później wrócić do Proroka Codziennego, którego pierwszą stronę zajmowało
wielkie zdjęcie Mrocznego Znaku wyczarowanego na niebie, a nad nim migający
napis „Kolejne ataki na czarodziejów i mugoli – czy śmierciożercy nie znają
umiaru?”, natomiast dziewczyny nic nie powiedziały, a po chwili zaczęły
rozmowę.
Przy stole, oprócz Artura Weasleya, siedziały jeszcze
jego córka, Ginny, i najbardziej szlamowata ze szlam, Granger, która dwa dni
wcześniej przyjechała do Nory, jak zwykli nazywać tę starą szopę jej, pożal się
Merlinie, mieszkańcy. Nie zwracał jednak na żadną z nich większej uwagi. Pomimo
krótkiego czasu, nauczył się już praktycznie całkowicie je ignorować.
Draco w ciszy
zabrał się za sadzone jajka, kawałki dobrze przypieczonego bekonu, kanapki i
kawę. Czego jak czego, ale ryżej kurze (przezwisko dla Molly wymyślił już kilka
godzin po przybyciu do tego okropnego miejsca), która właśnie sprzątała coś w
salonie, nie mógł odmówić talentu do przygotowywania posiłków. Oczywiście, nie
były takie wytworne, jakie nawykł jadać w Dworze Malfoyów, ale również daleko
odbiegały od jego wcześniejszych wyobrażeń na temat jedzenia w domu Łasicy. Jeszcze
nikt nie podał mu surowego mięsa nafaszerowanego dżdżownicami.
Kuchnię zalewały ostre promienie lipcowego słońca, które
wpadały przez otwarte szeroko okna. Z ogrodu do wnętrza domu docierał odór
trzody chlewnej hodowanej przez Weasleyów oraz krzyki gnomów wyrzucanych przez
Rona za płot. Ginny i Hermiona rozmawiały o czymś, ożywione. Do Dracona, raczej
mało zainteresowanego głupimi gadkami zdrajczyni krwi i szlamy, docierały
jedynie niewielkie strzępki zdań.
— Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze…
— Nie jestem tylko stuprocentowo przekonana, czy znajdą
odpowiednio wiele rzetelnych osób…
— Oby tak. A właściwie to w końcu ustalono datę?...
Na talerzu Draco została tylko jedna kanapka. Jeszcze
chwila i Ślizgon zniknie znów za drzwiami „swojego” pokoju na trzecim piętrze,
uprzednio (wreszcie!) biorąc orzeźwiający prysznic, i nie wyjdzie aż do
popołudnia, a może nawet wieczora, póki nie padnie z głodu.
— A właśnie, tato! — krzyknęła niespodziewanie Ginny.
Artur podskoczył, a Draco poruszył się odrobinę na
krześle. Kretynka.
— Kiedy w końcu przyjedzie Bill? Ślub jest przecież już
za dwa tygodnie — powiedziała, uważnie wpatrując się w ojca.
Jakby komuś
trzeba było o tym przypominać! — pomyślał złośliwie Draco.
Od trzech tygodni w Norze tematem numer jeden był ślub
Williama „Billa” Weasleya z Fleur Delacour. Oczywiście, jeżeli w pobliżu
znajdował się Dracon. Zaś gdy siedział cicho w przydzielonym mu pokoju i
wszyscy sądzili, że ich nie słyszy, mówili tylko o Potterze. Ale przy Malfoyu nie
wspominali o nim ani słowa. Cóż, był z wrogiego obozu.
— Bill ma pojawić się w Norze natychmiast, jak zakończy
swoją pracę, Ginny — odparł spokojnie Artur.
— Łazienka wolna, Malfoy — rzucił jakby od niechcenia
Fred Weasley, przeskakując przez poręcz schodów.
Nareszcie!
Fred wylądował w kuchni z głuchym łoskotem. Jego rude włosy
były wciąż mokre, a twarz miał zarumienioną. Wokół bioder przewiązał zielony
ręcznik. Oczy mu błyszczały z powody nieopuszczającej go nigdy radości.
— Witam piękne panie! — przywitał się wesoło z Ginny i
Hermioną.
— Mógłbyś się ubrać, brat, wiesz? — powiedziała Ginny. —
Jeszcze nam się Hermiona zarumieni!
— Ginny! — krzyknęła Hermiona.
— Panna Granger już widziała wdzięki jednego z nas. A
przecież wszyscy Weasleyowie są tacy sami — zażartował Fred.
Merlinie… — powiedział żałośnie w myślach Draco,
połykając ostatni kęs kanapki i pośpiesznie wstając od stołu.
Fred i George w jego obecności zachowywali się
najswobodniej ze wszystkich, ale to nie oznaczało, że mieli prawo opowiadać o
parzeniu się Łasicy ze szlamą zaraz po zjedzeniu przez Dracona obfitego śniadania.
Na szczęście w tym samym momencie odezwał się Artur,
skrzętnie ukrywając drobny uśmiech:
— Tak jak mówiłem, Bill wróci z Fleur najszybciej, jak
będzie mógł…
Draco już miał wejść po schodach na górę, kiedy i do
niego zwrócił się pan Weasley:
— W związku z tym, chciałbym, żebyś został jeszcze chwilę
na dole, Draconie — powiedział spokojnym głosem.
Malfoy zatrzymał się w pół kroku. Na początku był pewien,
że się przesłyszał, ale Artur ponownie zabrał głos:
— Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu, Draco.
Chłopak otworzył szerzej oczy i spojrzał ze zdziwieniem
na pana domu. W kuchni zaś zapanowała cisza. Artur, chociaż zaskakująco mile
nastawiony do Malfoya, nigdy go nie zatrzymywał ani nie pragnął nawiązywać
dłuższej rozmowy. Ograniczał się do porannego „dzień dobry”, wieczornego „dobranoc”,
ewentualnie popołudniowego „Draco, Molly właśnie podała obiad”.
Malfoy bez słowa zszedł ze schodów. W międzyczasie
opamiętał się i na nowo przybrał niewzruszony wyraz twarzy. Czego ten stary
dziad, do licha, od niego chciał?
— Możesz tym razem zrobić wyjątek i usiąść bliżej mnie? —
spytał łagodnie Artur.
Dracon niechętnie skinął głową i zajął miejsce obok pana
Weasleya.
— Hermiona, Ginny, Fred, was też o to proszę — dodał
mężczyzna.
Dziewczyny posłusznie przesunęły się o kilka miejsc, a
jeden z bliźniaków stanął za nimi.
— Ron wszystko słyszał z samego rana, gdy wy jeszcze
spaliście, więc nie musimy go wołać — wytłumaczył niepotrzebnie Artur, bo o
jego najmłodszego syna nikt nie pytał. — Molly, moja droga, sprawdzisz, czy Ronowi
nic się nie stało? Nie słychać krzyków gnomów.
Pani Weasley spojrzała podejrzliwie na męża.
— Mam tylko nadzieję, że znasz konsekwencje… — rzekła,
marnie próbując ukryć narastające zdenerwowanie.
— Molly, proszę…
Kobieta prychnęła niczym rozzłoszczona kocica i wyszła do
ogrodu. Artur popatrzył po nastolatkach odrobinę bardziej nerwowo, niż
wskazywałaby na to sytuacja, i sztucznie się uśmiechnął. Draco uniósł brew. Czy
wreszcie mógłby się dowiedzieć, co to za potajemne knucie? A tym bardziej co on
ma z tym wszystkim wspólnego?
— Pewnie
zastanawiacie się, o czym z wami chcę porozmawiać…
Nie, w tym
momencie interesują mnie tylko i wyłącznie rozgrywki ligowe quidditcha.
— Prawdopodobnie dzisiaj będziemy mieli gości… — zaczął
Artur, ale zaraz przerwała mu Hermiona.
— Zebranie Zakonu Feniksa — szepnęła podekscytowana.
Artur spojrzał na nią, posyłając ciepły uśmiech.
— Tak, Hermiono — potwierdził. — Jak zawsze wiesz
wszystko.
Granger zarumieniła się leciutko. Draco natomiast zaczął
zastanawiać się, po co mu to mówią. Do tej pory nawet najdrobniejszą rzecz skrzętnie
przed nim ukrywali, a teraz otwarcie rozmawiali o swojej supertajnej
organizacji, która zrzeszała przeciwników Czarnego Pana.
Malfoy oczywiście bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, czym
jest Zakon Feniksa. Zrobiło się o nim głośno, zwłaszcza w szeregach
śmierciożerców, po bitwie w Departamencie Tajemnic i zamknięciu Lucjusza w
Azkabanie. Życie Dracona od tego momentu diametralnie się zmieniło. Był
zmuszony przejąć wszystkie obowiązki ojca.
To właśnie wtedy głównym celem sług Czarnego Pana
przestało być ściganie Harry’ego Pottera, którego zostawiono na „dogodniejszy
moment”, a stało się likwidowanie wszystkich w jakikolwiek sposób związanych z
Zakonem.
— Dzisiejsze zebranie ma być jednak nieco inne niż
pozostałe — ciągnął Artur.
Zaczniemy nie od
pieśni na cześć świętej pamięci wszechmogącego trzmiela, ale od wiersza ku
niemu recytowanego przez mojego syna, Ronalda. Jestem taki szczęśliwy! — dokończył w myślach Draco.
Był zirytowany. Nie miał najmniejszej ochoty słuchać o
ludziach, którzy wsadzili jego ojca do więzienia, a którym nawet przez myśl nie
przeszło, jak zareaguje na to Czarny Pan i jakie będzie to miało skutki.
— Chciałbym, abyście
w nim uczestniczyli. Wszyscy — dokończył z naciskiem, spoglądając na oniemiałego
Dracona.
— Mama się zgodziła?! — krzyknęła rozemocjonowana Ginny.
— Ale na sto procent?
— Ginny, spokojnie, zaraz…
— Niestety ja nie skorzystam z zaproszenia.
Draco gwałtownie wstał, o mały włos nie przewracając
krzesła, i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wbiegł po schodach na czwarte
piętro.
*
Pokój, w którym mieszkał od niespełna trzech tygodni,
dokładnie od pamiętnej nocy, w której zginął Albus Dumbledore, był niewielki.
Dla Dracona, przyzwyczajonego do ogromnych komnat, wręcz klaustrofobiczny.
Mieściło się tutaj zaledwie wąskie łóżko, nad którym znajdowało się tak brudne
okno, że z trudem cokolwiek przez nie dostrzegał, komoda, szafa i malutkie
biurko. Ściany były trochę poobdzierane, a abażur starej lampy zakurzony. Po
poprzednim właścicielu (Charliem, jak wywnioskował Draco – pamiętał go z
Turneju Trójmagicznego, podczas którego parokrotnie go widział) pozostały
pamiątki w postaci kawałeczków skorupek smoczych jaj, fragmenty skór różnych
gadów czy też gadżety początkujących treserów smoków rozrzucone wszędzie,
gdzie tylko się dało: w kątach, pod materacem, w rogach szafy.
Kiedy wszedł tutaj po raz pierwszy, pomyślał, że
Weasleyowie sobie z niego kpią. Jak miał mieszkać w czymś takim? Teraz
natomiast ten pokój był jego ulubionym pomieszczeniem w całej Norze. Nie
pozwalano mu wychodzić nawet do ogrodu, był uwięziony w domu, więc całe dnie
spędzał właśnie tu, nie chcąc słuchać debilnych tekstów Łasicy, skomlenia
Wiewióry (Grzmotter ją rzucił i przez pierwsze dni wakacji albo buczała na
wszystko i wszystkich, albo włóczyła się smętnie — przeszło jej dopiero jakiś
tydzień temu) lub planów bliźniaków co do konstrukcji kolejnych specyfików do
Magicznych Dowcipów Weasleyów. Toteż wolał nie wyściubiać nosa zza progu
pokoju, którego na szczęście z nikim nie dzielił. Tego by naprawdę nie zniósł.
O wpół do szóstej po Norze zaczął roznosić się gwar
głośniejszy niż zazwyczaj, ale Dracon starał się go ignorować. Po wzięciu
prysznica i udaniu się do swojego pokoju nie wychodził z niego ani na sekundę.
Długotrwałe wpatrywanie się w sufit miał wytrenowane niemalże do perfekcji.
Oderwał się od tego absorbującego zajęcia dopiero, gdy usłyszał kroki w
korytarzu. Odwrócił głowę w kierunku drzwi. Ktoś się zbliżał.
Chwilę później rozległo się pukanie.
— Draco, to ja, Artur — odezwał się opanowany głos. —
Mogę wejść?
Malfoy prychnął pod nosem. Przez kilka godzin zastanawiał
się, co zrobi, jeżeli zmuszą go do udziału w zebraniu Zakonu Feniksa. Było
oczywiste, że chcą go przesłuchiwać tak długo, dopóki nie powiedziałby im
wszystkiego, co wiedział, będąc śmierciożercą. Drugie tak cenne źródło
informacji nie trafiłoby się zbyt prędko.
— Proszę — powiedział sucho.
Absolutnie nie zamierzał im nic powiedzieć. Nie żeby
kiedykolwiek przeszło mu to przez myśl. Co z tego, że został poniekąd uwięziony
na ich terytorium? Nadal był sługą Czarnego Pana, a nim staje się raz na
zawsze.
Artur nieśmiało przekroczył próg. Rzucił przyjazne
spojrzenie Malfoyowi, którego twarz była niezmiennie blada i wyniosła. Pan
Weasley, choć może głupio to zabrzmi, polubił Draco już w momencie, kiedy chłopak
przeszedł na ich stronę. Zdawał sobie sprawę, że zrobił to nie do końca
dobrowolnie i prawdopodobnie bez głębszego zastanowienia się nad
konsekwencjami, ale to właśnie przemawiało na korzyść Dracona – nikt, a
zwłaszcza rozdygotany siedemnastolatek, nie podejmował wyrachowanych decyzji w
przypływie emocji. Dlatego Artur był całkowicie pewny, że chłopak zrobił ruch,
jakiego pragnął już od dawna. Bał się tylko do tego przyznać, przede wszystkim
przed sobą.
— Chciałbym ci coś powiedzieć, Draco — rozpoczął Artur,
stając obok jego pryczy.
Malfoy, znudzony, powrócił do podziwiania sufitu. Pan
Weasley jednak się nie zniechęcił.
— Wszyscy pragniemy, abyś wziął udział w zebraniu Zakonu
Feniksa nie dlatego, że zamierzamy cię przesłuchiwać, albo, co gorsza, siłą
wyciągnąć z ciebie jakiekolwiek informacje o Sam-Wiesz-Kim. — Tutaj lekko się
skrzywił. — Po prostu zależy nam na tym, żebyś do nas dołączył, nie mówię o
pełnym członkostwie, ponieważ wtedy będziemy mogli jeszcze lepiej cię chronić.
Chłopak przewrócił oczami. Tym razem nie pozwolą mi w ogóle wyjść poza pokój.
— Draco. — Ton głosu mężczyzny niespodziewanie zmienił się
ze spokojnego na niemal błagalny.
Artur niepewnie usiadł w nogach łóżka, prycza
zaskrzypiała. Malfoy podniósł jedną brew, ale nie powiedział nic, co dodało
trochę odwagi Weasleyowi.
— Z dnia na dzień ginie więcej ofiar. Po obu stronach — rzekł,
próbując opanować drżenie głosu. — Jesteś jedną z najbardziej poszukiwanych
osób w kraju. Gdybyś brał udział w naszych… szkoleniach, wiedzielibyśmy, na
jakim poziomie są twoje magiczne umiejętności. Możesz wierzyć lub nie, ale
chcemy cię chronić najlepiej, jak potrafimy… A ponadto… cóż, nie będę cię okłamywał
, jesteś nam potrzebny — powiedział z mocą Artur. — W kraju zapanował chaos, a
to, jak obaj wiemy, tylko początek. Niewinni tracą życie w bezsensownej walce
z… Sam-Wiesz-Kim. Nie tylko czarodzieje, ale i zwykli mugole. Zdaję sobie
sprawę, że nie pałasz do nich zbyt wielką miłością, ale to też są ludzie. I to po
stokroć bardziej bezradni niż my…
— NAPRAWDĘ chce pan wiedzieć, co potrafię? — przerwał drwiąco
Dracon. — NAPRAWDĘ?
Do tej pory można było pomyśleć, że nie słucha mężczyzny,
teraz jednak wpatrywał się w niego z tlącą się w szarych oczach wściekłością.
Gwałtownie usiadł, a stare łóżko znowu wydało z siebie rzężący jęk.
— Potrafię torturować, zabijać i gwałcić. Bez mrugnięcia
okiem. Bez żadnych wyrzutów sumienia. Przez większość czasu ćwiczyłem na
mugolach, których pan teraz tak żarliwie broni. Dumbledore wykorzystał moją
chwilę słabości, tyle. A państwa oszukał, zmuszając do przyjęcia pod swój dach
może najgorszego śmierciożercę, jaki chodzi na wolności. Tak więc proszę stąd
wyjść, bo nie sądzę, żeby Zakon rzeczywiście chciał w szeregach kogoś takiego,
jak ja.
Draco powiedział wszystko na jednym wydechu. Mimo to jego
słowa były ostre i dobitne. Może miał cichą nadzieję, że nareszcie Artur straci
cierpliwość i wyrzuci go z domu? Albo ściągnie z dołu Aurorów i poprosi, żeby
niezwłocznie zabrali go do Azkabanu? Ale na pewno nie myślał, że pan Weasley
uśmiechnie się do niego ciepło, jak ojciec, który jest dumny z dziecka, że
strzeliło pierwszego gola w quidditchu, i cierpliwie odpowie:
— Wystarczyło powiedzieć, że dzisiaj masz zły humor i nie
weźmiesz udziału w zebraniu. Cóż — wzruszył ramionami — jeszcze ten raz jakoś
sobie bez ciebie poradzimy.
Malfoya zamurowało i nawet nie starał się tego ukryć. Artur
natomiast wstał z łóżka, otworzył drzwi i już miał wychodzić, kiedy odwrócił
się po raz ostatni w kierunku chłopaka.
— Szczerze, nie sądzę, żebyś był najgorszym śmierciożercą
na wolności — rzekł pogodnie. — Mógłbyś mi to wmówić, gdybym nie znał twojej
ciotki. I Avery’ego. I Dołohowa. I jeszcze paru innych. Więc nie ceń się tak
wysoko. Trochę samokrytyki, Draco.
Drzwi zamknęły się powoli, ale chłopak jeszcze długo
wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał Artur Weasley.
*
Dzisiejsze zebranie Zakonu Feniksa nie było nietypowe
tylko ze względu na to, że uczestniczyła w nim młodzież. To spotkanie stanowiło
pierwsze w Norze od śmierci założyciela stowarzyszenia, Albusa Dumbledore’a.
Ponadto niezmiernie ważne, prawdopodobnie najważniejsze od czasu reaktywacji
Zakonu dwa lata wcześniej. Mianowicie, miano na nim dokładnie przedyskutować sprawę
przeniesienia Harry’ego Pottera z domu jego wujostwa do domu Weasleyów.
— Uważam, że wybranie drogi z Surrey prosto tutaj, bez
żadnych przystanków, jest najlepszym rozwiązaniem — powiedział Kingsley
Shacklebolt, czarny, łysy, barczysty czarodziej.
Wszyscy z trudem mieścili się w małym salonie. Zebrało
się około dwudziestu osób – najważniejszych członków Zakonu wraz z dzieciakami.
Fred, George, Ron, Ginny i Hermiona siedzieli ściśnięci na kanapie, a wokół
nich specjalnie poustawiane krzesła zajęli pozostali. Molly wybrała najbliższe
obok swoich pociech i co chwilę zerkała na nie zaniepokojona. Mówiła Arturowi,
który teraz jak gdyby nigdy nic opierał się spokojnie o gzyms kominka, że to
doprawdy idiotyczny pomysł. Byli zdecydowanie za młodzi na obrady wojenne.
Powinni się bawić, uczyć i zakochiwać, a nie przejmować wojną.
— To niemożliwe — odparł rzeczowo Szalonooki Moody, to
znaczy Alastor Moody, znany wszystkim czarodziejom auror, który posiadał więcej protez niż własnego
ciała.
Drewniana noga skrzypnęła o podłogę, gdy z ciężkim
westchnieniem wstawał z krzesła, kierując się do paleniska, w którym wesoło
buchał ogień. Z przedpołudniowego ciepła nie zostało nic. Na zewnątrz zrobiło
się chłodno, a niebo zasnuły ciemne chmury. Zbliżała się burza.
— Odległość jest za duża, Shacklebolt — rzekł rzeczowo
auror. — Myślę, że napotkalibyśmy przynajmniej dwie grupy tych kurewskich
śmierciojadów.
— Moody — syknęła ostrzegawczym tonem Molly.
Dzieci tego słuchały!
Alastor posłał w jej kierunku znudzone spojrzenie.
— A co ty o tym sądzisz, Arturze? — zapytał Kingsley.
— Według mnie — rozpoczął ostrożnie pan Weasley —
powinniśmy zrobić jeden przestanek… Daj mi dokończyć, Kingsleyu… Tylko jeden,
aby nasza uwaga nie została uśpiona. Wielce prawdopodobnym jest, że jeżeli
śmierciożercy zechcą nas zaatakować i jakimś cudem uda im się przyszykować
zasadzkę, będzie ona umiejscowiona właśnie w pobliżu mojego domu…
— Niby skąd mieliby znać datę i twój adres? — prychnęła
jakaś czarnowłosa czarownica siedząca z boku.
— Hestio — zwrócił się do niej Artur — skoro Pius
domyślił się, że chcemy przenieść Harry’ego do Nory przed jego siedemnastymi
urodzinami, jest też w stanie przekazać śmierciożercom adres. A data? Przecież
wiadomo, że stanie się to przed trzydziestym pierwszym lipca…
— Więc jesteś przekonany, że Thicknesse należy do nich? — spytał Dedalus Diggle, niski mężczyzna,
siedzący obok Hestii i trzymający w ręku fioletowo-różowy cylinder.
— Och, przecież to oczywiste — żachnął się Moody,
zaglądając do wnętrza kominka. — Pierdolony Szef Departamentu Przestrzegania
Prawa! Zasraniec!
— Alastorze, na litość Merlina! — wrzasnęła Molly. —
Mógłbyś się powtrzymać, chociaż przy dzieciach.
Bliźniacy zaprotestowali, przecież już od dosyć długiego
czasu byli pełnoletni, natomiast Ginny nie omieszkała głośno przypomnieć matce,
że za niecały rok skończy siedemnaście lat.
— Gdybyś, droga Molly, wiedziała, co te dzieci wyprawiają
— powiedział spokojnie Szalonooki. — Do tej pory nie masz pojęcia, że takie
rzeczy w ogóle istnieją…
— Ale skąd pewność, że Pius Thicknesse jest
śmierciożercą? — upierał się Dedalus.
— Takiego ku… — zaczął Moody, ale napotkał ostry wzrok
pani Weasley i w porę się powstrzymał, kiwając głową z dezaprobatą. — Takiego
kretyna Sami-Wiecie-Kto — po zebranych przeszedł dreszcz — nie chciałby w
swoich szeregach. Thicknesse jest tylko ich pionkiem, mało kosztownym, lecz
bogatym źródłem informacji z ministerstwa. Oczywiście, moglibyśmy zyskać
stuprocentową pewność, ale…
— Wiem, do czego pijesz, Alastorze, a ty, że ja się na to
nie zgadzam — powiedział chłodno Artur. — Nie będziemy wykorzystywać Dracona…
— O jakim ty, do cholery, wykorzystywaniu mówisz? —
zdenerwował się Auror, ignorując głośną reprymendę Molly. — Przeszedł na naszą
stronę, był w najbliższym otoczeniu Sam-Wiesz-Kogo, a my mimo to przyjęliśmy go
do siebie…
— Na wyraźną prośbę Dumbledore’a — wtrącił Kingsley, ale
Szalonooki go nie słuchał.
— … chociaż nadal może coś knuć. Wiesz, czym ryzykujemy?!
— Najwyżej atakiem śmierciożerców na Norę. — Artur nie dał
się sprowokować i nadal miał opanowany głos, jakby napad popleczników
Sami-Wiecie-Kogo na jego dom był tylko niewinną wizytą nieproszonych gości.
Moody głośno prychnął. Jego magiczne oko poruszało się z
prędkością światła, mierząc pana Weasleya wściekłym spojrzeniem.
— To wstręty śmierciojad! — wrzasnął Alastor, chwiejąc
się na swojej protezie. — Zapomniałeś, co wyczyniał jego ojczulek siedemnaście
lat temu?!
— I tu jest twój słaby punkt, drogi Moody — odparł Artur.
— Postrzegasz ludzi poprzez utarte stereotypy. Draco nie jest swoim ojcem.
Przyłączył się do Sam-Wiesz-Kogo — starał wypowiedzieć to tym razem bez
drgnięcia i prawie mu się udało — za namową Lucjusza, który, obawiam się, nie
zostawił mu żadnego wyboru.
— Nie broń go! Jest taki sam! — huknął Moody, cały czerwony
na tej części twarzy, która mu pozostała.
Ginny i Hermiona odruchowo cofnęły się na kanapie. Nigdy
nie widziały tak wściekłego Szalonookiego. Każdy wiedział, że nie wolno go
wyprowadzać z równowagi.
Tymczasem pan Weasley nie wyglądał na przestraszonego
lub chociażby poruszonego. Nadal ze stoickim spokojem opierał się o gzyms
kominka, co chwilę sprawdzając, czy ogień nie gaśnie. Po południu w domu
zrobiło się zimno.
— A czy kiedykolwiek z nim rozmawiałeś? Nie sądzę. Poza
tym, argumentem, któremu nie możesz się przeciwstawić, jest wola Dumbledore’a,
aby Draco znalazł się pod opieką moją i mojej żony. Tak więc Dracon Malfoy nie
wieźmie udziału w zebraniu Zakonu Feniksa, dopóki sam nie wyrazi chęci.
W salonie nastała cisza. Magiczne oko Moody’ego wciąż z furią
wpatrywało się w sylwetkę Weasleya, ale czerwony kolor stopniowo odpływał z
pokiereszowanej twarzy Aurora. Inni natomiast spoglądali na pana domu z
zaskoczeniem lub niedowierzaniem. Czy on właśnie stanął w obronie syna Lucjusza
Malfoya, nastoletniego śmierciożercy, który o mało co nie zabił Albusa
Dumbledore’a?
Najbardziej wstrząśnięty był Ron. Jego ojciec bronił tej
zawszonej tlenionej fretki, która przez całą szkołę zatruwała życie jego
dzieciom! Jak mógł?! Ronald po prawdzie zauważył zmianę zachowania Artura w
stosunku do Malfoya, jednak do tej pory wmawiał sobie, że pana Weasleya zmusiły
do tego okoliczności. Ale teraz nie miał już żadnych złudzeń. Rodzony ojciec
Rona polubił tego samego Dracona Malfoya, którego rodzina z chęcią by ich
zamordowała. To się po prostu nie mieściło w głowie!
— Popieram pomysł Artura ze zrobieniem przystanku podczas
przenosin Harry’ego — rzekł słabym głosem nieodzywający się dotychczas Remus Lupin, przerywając niezręczną ciszę.
Na kilka dni przed pełnią zawsze był osłabiony i
apatyczny. Tonks pokrzepiająco ścisnęła go za rękę. Lekko się do niej uśmiechnął.
— Moim zdaniem jest najrozsądniejszy — ciągnął. —
Zatrzymalibyśmy się w mieszkaniach znajdujących się możliwie najbliżej Nory.
— Mieszkaniach? — szepnęła Hestia. — To ma być ich kilka?
— Tak — odrzekł spokojnie Remus.
Potem głęboko westchnął, wstał i podszedł do kominka,
obracając się twarzą do zebranych. Był przygarbionym mężczyzną z płowymi
włosami oraz licznymi bliznami na całym ciele. Dzisiaj dodatkowo pod miodowymi
oczami pojawiły się jasnoszare sińce.
— Dyskutowaliśmy z Dorą na ten temat, z Arturem też — tu
posłał porozumiewawcze spojrzenie w kierunku pana domu — i doszliśmy do
wniosku, że moglibyśmy użyć Eliksiru Wielosokowego. Tak, aby w razie… eee…
komplikacji, maksymalnie zmylić śmierciożerców.
— A na czym miałoby to polegać, Lupin? — zapytał Moody,
który zdążył się już prawie w zupełności uspokoić i opanować.
Uważnie zlustrował zmęczone oblicze wilkołaka swoim
magicznym okiem.
Remus popatrzył po wszystkich. Nie lubił grać pierwszych
skrzypiec, zwłaszcza gdy stawał przed liczną widownią. W czasach szkolnych,
kiedy jeszcze jego kontakt z magiczną społecznością był silny, robili to za
niego James i Syriusz. Potem przez całe dwanaście lat trzymał się z dala od
ludzi. Teraz na nowo musiał nauczyć się żyć jak normalny czarodziej. Pomimo
tego, że krył w sobie bestię. Dostrzegł pełne miłości spojrzenie Tonks i
odkaszlnął lekko.
— Nie muszę mówić, że plan musi być dopracowany do
perfekcji, nie może mieć żadnych luk i słabych punktów, dlatego liczę też na waszą
pomoc… Ale dobrze, już wszystko tłumaczę…
*
Spotkanie skończyło się dopiero kwadrans przed północą. Draco
nie mógł zasnąć, więc dobrze słyszał, jak kolejni członkowie Zakonu Feniksa
opuszczają Norę (był to cholernie dźwiękonośny budynek). Dotarły do niego także
wrzaski Alastora Moody’ego. Nie sądził, że stary Weasley stanie w jego obronie.
Co prawda, nie mógł na czwartym piętrze dokładnie podsłuchać całej rozmowy,
dolatywały tu tylko głośniej wypowiedziane pojedyncze słowa lub krzyki, jednak
dużo można było z nich wywnioskować.
Draco nie chciał się zastanawiać nad pobudkami kierującymi
mężczyzną. Jedyna myśl, którą do siebie dopuścił, dotyczyła podstępu, którego
Artur użył, aby następnym razem jednak zaciągnąć go na zebranie Zakonu. Stary
wielbiciel mugoli był zapewne przekonany, że on, Draco, się na to nabierze. Nic
bardziej mylnego.
Zakon Feniksa był najbardziej znienawidzoną przez
chłopaka organizacją działającą przeciwko Czarnemu Panu. Jego członkowie
widzieli tylko czubki własnych nosów. Nie obchodziły ich straty w ludziach ani
tragedie, jakich byli przyczyną. Wszelkie ataki odpierali ulubionym hasłem starego
trzmiela: DLA WIĘKSZEGO DOBRA.
Pieprzony, wymyślony przez naiwniaków slogan, jakim było
dobro. Dracon dobrze wiedział, że nie istniało dobro ani zło. Była tylko władza
i potęga.
To, że w magicznym świecie zapanował chaos i wszystko
stawało na głowie — Dumbledore nie był już dyrektorem Hogwartu, bo dał się
zamordować na szczycie Wieży Astronomicznej, Harry Potter, ukrywając się u
mugoli, przyznał, że bez ochrony boi się stawić czoła Czarnemu Panu, a on,
Dracon Malfoy, nigdy nieskażony szlamem arystokrata, mieszkał w domu Weasleyów,
wielbicieli brudnej krwi — tak naprawdę nie miało znaczenia. Bo w
rzeczywistości najważniejsze się nie zmieniło.
Nieważne, po której stronie barykady się stało. Wszyscy
walczyli o to samo, co zwykle. O władzę i o potęgę.
***
Początek rozdziału to zaczerpnięty fragment z rozdziału dwudziestego siódmego "Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi" autorstwa J.K. Rowling w przekładzie Andrzeja Polkowskiego [Media Rodzina, 2006]
***
Witam wszystkich bardzo serdecznie! Jak dobrze tu wrócić :)
***
Witam wszystkich bardzo serdecznie! Jak dobrze tu wrócić :)
"Smocza opowieść" to alternatywa siódmego tomu HP. Jest częściowo kanoniczna. Motyw horkruksów oczywiście występuje, ale parę postaci zmieniło mniej lub bardziej swoje osobowości. I jest to zabieg jak najbardziej celowy! ^^ Występuje także motyw Dramione.
W blogosferze już kiedyś się pojawiłam, ale to widocznie nie był jeszcze ten czas, żeby zostać na dłużej. Tym razem wracam ze "Smoczą opowieścią", która jest w mojej głowie od trzech lat. Pojawiła się pewnego burzowego popołudnia i już została. Na dłużej, bo mam już skończone dwadzieścia pięć rozdziałów.
Po więcej informacji zapraszam do zakładek u góry bloga, szczególnie do zakładki o opowiadaniu. Rozdziały będą się pojawiały tak często, na ile klasa maturalna mi pozwoli. Muszę jeszcze sobie przypomnieć parę rzeczy, jeżeli chodzi o obsługę techniczną bloga, ale mam nadzieję, że szybko sobie z tym poradzę.
Czekam na konstruktywną krytykę :)
Konstruktywna krytyka? Oto i jestem.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że wróciłaś. Mogłabyś też zostać.
Szczerze powiedziawszy, za wiele skrytykować się nie da - Twój styl jest bardzo rozwinięty, w odpowiedni sposób przeprowadzasz akcję i dialogi. Lubię, gdy wydarzenia są przedstawiane z punktu widzenia Draco (w końcu, częściej Hermiona przejmuje pałeczkę). Przemawia do mnie Twoja wizja, Malfoy w Zakonie Feniksa? A jednak. Zastanawia mnie jeszcze, jak rozwinie się tu zapowiadany wątek dramione...
Życzę więc, przede wszystkim, weny, oczekując na następny rozdział
Vi
http://dramione-widmo-przeszlosci.blogspot.com/
Zamierzam zostać najdłużej, jak się da! Za bardzo szczęśliwa jestem, blogując, żeby dobrowolnie z tego rezygnować. Drugi raz nie popełnię więcej tego samego błędu :)
UsuńBardzo się cieszę, że rozdział pierwszy Ci się podobał. Dziękuję przede wszystkim za docenienie mojego stylu. Można mieć w głowie tysiące myśli, ale nic z tego, jeżeli nie potrafi się je przelać na papier.
Pozdrawiam serdecznie!
Czytałam i co sekundę przerywałam, żeby gapić się na ten przepiękny szablon! Uwielbiam (UWIELBIAM!!!) opowiadania pisane z perspektywy Draco. Tekst jest co tu dużo mówić - generalnie genialny. Pomysł oryginalny i jest w tym wszystkim atmosfera mojej ukochanej miniaturki Dramione, co z miejsca podbiło moje serce. Nie sprawdziłam ile masz już rozdziałów, ale liczę, że wiele :D
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa! Venetiio, jestem bardzo wdzięczna, że znalazłaś czas i wpadłaś tutaj. Cieszę się tym bardziej, że Ci się podobało! (O jakiej miniaturce mówisz? Może ją znam, a jeżeli nie to chętnie poznam.)
UsuńTak, mam wiele rozdziałów. Dzisiaj właśnie skończyłam kolejny, że się tak pochwalę!
Liczę, że dalszy ciąg "Smoczej opowieści" także przypadnie Ci do gustu.
Pozdrawiam serdecznie!
Ten szablon, o mamuniu, kocham.
OdpowiedzUsuńZawsze tak sobie myślałam, co by było gdyby Draco jednak przystał na propozycje Dumbledore'a. Kto wie co by było, gdyby miał trochę czasu na podjęcie decyzji? Tak czy siak fajnie, że właśnie na tej idei 'zaczepiłaś' początek swojego opowiadania, bo to chyba jedno z najlepszych uzasadnień na to, jak Draco mógłby przejść na właściwą stronę :)
Oczywiście, klasyczny Ron i jego temperament. Takie wypuchy gniewu zawsze będą do niego pasować :D i całkowity brak jakiegoś procesu myslowego przed wydaniem osądu, dopiero po.
I podoba mi sie, ze Draco nie jest od razu super-zreformowany tylko nadal gardzi całą reszta i nazywa ich w głowie zdrajcami krwi, szlamami, wymyśla im przezwiska i zachowuje minimalną, wymaganą dozę przywzwoitego zachowania. Zxdecydował się na dezercje, zeby ratować skórę i to jak najbardziej pasuje :)
Jedyne co mi tak sobie pasowało to wydaje mi się, że Molly by była raczej prędzej nastawiona do Draco neutralnie niż Artur, ale w zasadzie nie wiem dlaczego, wiec tak sobie tylko mamroczę. Może to przez tą nienawiść pana W do Lucka wyklarował mi się ten dziwny pogląd.
Ojej, Fred ;c może dlatego przerzuciłam się na czytanie o czasach powojennych lub o nowym pokoleniu, bo zawsze mi smutno jak czytam o żywym, radosnym Fredzie, przed bitwą. Ale piszesz alternatywę 7 tomu, więc kto wie kogo zostawisz przy życiu, a z kim się pożegnamy ;p
"Zaczniemy nie od pieśni na cześć świętej pamięci wszechmogącego trzmiela, ale od wiersza ku niemu recytowanego przez mojego syna, Ronalda. Jestem taki szczęśliwy!" - padłam, uwielbiam sarkastycznego Draco :D
A z tym nie cenieniem się za wysoko to też złota riposta panie Weasley, gratuluję!
Ogólnie styl masz mocno wyrobiony, widać, że sporo pisalaś przed publikacją tego. Na razie bardzo mi się podoba i czakam na więcej :D Weny życzę!
Pozdrawiam!
[rose-to-nie-rosie.blogspot.com]
Bardzo dziękuję za komentarz! Stwierdzę nieskromnie, że ja także uwielbiam ten szablon. Jak tylko znalazłam portret Draco, wiedziałam, że mam grafikę. Po prostu się zakochałam <3
UsuńW moim opowiadaniu będzie raczej na odwrót. To Artur przejmuje tu stery ^^
Bardzo mi miło, że Ci się podobało. I dziękuję za życzenia weny. One zawsze się przydają!
Również pozdrawiam!
Hejka przeczytałam a właściwie lepiej pasowałoby " pochłonęłam " pierwszy rozdział na raz, a on tylko rozniecił mój apetyt na więcej :-)
OdpowiedzUsuńPowinnaś wiedzieć, że na twój blog przybyła prawdziwa dramionożerczyni mam już swoje listy top ten ale twoje fanfiction potrzebija chyba nawet moje niektóre ulubione dramione ma duże szanse znaleźć się w pierwszej piątce najlepszych fanfików
tak wspaniały KANONICZNY, a nie wyssany z palca Dranon Malfoy zasługuje na Nobla
To dopiero pierwszy rozdział ale jeśli tylko będziesz pisać dalej to się mnie wołami stąd nie pozbędziesz
Pragnę tez dodać iż pomysł na fabułę jest iście oryginalny i tak wreszcie oderwę się od nudnych szablonowych opowiadań
Pozdrawiam i weny życzę
Bardzo dziękuję i kłaniam się w pas za tak cudowną pochwałę na temat kanoniczności! Staram się, jak mogę, żeby postacie miały swoje cechy. Uważam, że nie ma nic gorszego niż obdarcie postaci z charakteru.
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Cześć,
OdpowiedzUsuńw tych wszystkich katalogach opowiadań lubię właśnie to, że w zalewie różnych powielonych schematów można natrafić na coś ciekawego.
Draco od samego początku był postacią, której się raczej nie darzy sympatią. Ja się do niego przekonywałem przez długi czas. Tutaj mam chyba wszystko, za co się go lubi (lub nie). Wyniosły, rzucający uwagami we wszystkich wokół.
Nie lubię pisać o stylu, bo nie uważam się za osobę do tego przeznaczoną (w takim sensie, że nie będę rozbierać każdego zdania i doszukiwać się uchybień na siłę). Dlatego krótko, dla mnie, jako czytelnika, nie ma niczego do przyczepienia się.
Sama historia, przynajmniej na ten moment, przedstawia się bardzo interesująco. Draco po jasnej stronie mocy, zgaszony jak niedopałek papierosa na chodniku przez dobrego Artura. Co z tego wyniknie?
Czekam na kontynuację, a jeśli będziesz mieć ochotę, to pragnąłbym również zaprosić do siebie na krótką lekturę.
hpmercenary.blogspot.com
Pozdrawiam, życzę weny i cierpliwie oczekuję kontynuacji
Bardzo dziękuję za komentarz!
UsuńJa także przekonywałam się do Dracona baaardzo długo i przede wszystkim przez ff. W oryginalne trzeba się naprawdę starać, żeby go polubić, chociaż moim zdaniem i tak tam znajdujemy w nim dobre cechy.
Cieszę się, że Ci się podobało!
Pozdrawiam ciepło!
Bardzo mnie zaintrygowałaś swoją opowieścią! Postać Draco można rozbudować na wiele sposobów, mimo że ja sama nigdy się tego nie podjełam. Co do samej treści - bomba! Jestem mega zainteresowana i mam nadzieję, że ta opowieść ciekawie się rozwinie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Bardzo dziękuję za tak budujące słowa!
UsuńDraco jest absolutnie cudowną postacią do opisywania. I chociaż kiedyś bym tego nie powiedziała, to teraz absolutnie go kocham i przebija nawet Hermionę (oczywiście, tę książkową, a nie filmową).
Ja też mam nadzieję, że dalszy ciąg Wam się spodoba!
Gorąco pozdrawiam!
Dumbledore naprawdę oszalał na starość! Posyłać Dracona do Nory - istna komedia :D
OdpowiedzUsuńPomysł na opowiadanie baardzo mi się podoba. Draco zmuszony do życia wśród ludzi, którzy są od niego tak różni - będzie ciekawie.
Artur jest dla niego zadziwiająco miły. Nie dziwie się, że Ron się wściekł, przecież ten blondas był dla niego okrutny przez wiele lat!
Ahhh, z niecierpliwością czekam na więcej :)
Pozdrawiam i weny życzę :D
Dumbledore zawsze miał oryginalne pomysły i pewnie również jakiś głębszy sens w swoim działaniu w stosunku do Dracona ;)
UsuńBardzo, bardzo dziękuję za miły komentarz! Wena i czas - przede wszystkim czas do pisania - to właśnie to, czego najbardziej potrzebuję!
Zacznę od tego, że szczerze pokochałam Dracona z Twojego szablonu. Jest po prostu prześliczny! Niby odwzorowany aktor, ale jednak dodatkowa delikatność.
OdpowiedzUsuńPan Weasley pozytywnie mnie zaskoczył. Cóż, Draco w Norze, tego jeszcze nie było.
Bardzo się cieszę, że trafiłam na dobre fanfiction. Ostatnio mam pecha i nie mogę znaleźć nic wartego uwagi.
A, i masz gdzieś w środku tekstu problem z czcionką. Jest czarna.
Bardzo dziękuję za Twój komentarz i tak miłe słowa!
UsuńStaram się być chociaż w małym stopniu oryginalna i cieszę się, że wychodzi ^^
Z czcionką postaram się coś w najbliższym czasie zrobić :)
Pozdrawiam serdecznie!