Betowały: Katja i Desdemona
Myślał, że moment kryzysowy ma już za sobą, ale jednak się pomylił. Draco Malfoy czuł, że wariował.
Myślał, że moment kryzysowy ma już za sobą, ale jednak się pomylił. Draco Malfoy czuł, że wariował.
Nie
licząc wychodzenia do łazienki, które i tak ograniczał do absolutnego minimum,
nie ruszał się z przydzielonego mu pokoju od ośmiu dni, czyli od czasu kiedy to
dotkliwie pobił syna właścicieli domu, najobrzydliwszą pokrakę, jaka chodziła
po tym łez padole, Ronalda Weasleya. Nikt oczywiście go na siłę nie trzymał w
tej klitce (chociaż ryża kura, mrucząca pod nosem obraźliwe komentarze, ilekroć
przynosiła mu jedzenie, sprawiała wrażenie, jakby miała na to jeszcze większą
ochotę niż na dokarmianie tej trzody, która przed laty wyszła z jej waginy; a
jeżeliby jeszcze jej pozwolono, aby przypiekała go żywym ogniem, byłaby pewnie
wniebowzięta), ale Dracon nie miał przyjemności oglądać tego zarobaczonego
gnoma i patrzeć, jak bezczelnie śmieje się ze swojego zwycięstwa, którym było
tak mocne wyprowadzenie go z równowagi.
Toteż od pieprzonych ośmiu dni jego jedyną rozrywką było
obserwowanie pająków łażących po suficie, albo przyglądanie się resztkom
smoczych skór lub jaj, których chyba nikt nie zamierzał wyrzucić aż do końca
świata. Ponieważ Weasleyom najwyraźniej nie przyszło do tych rudych tępych głów,
że normalni czarodzieje od czasu do czasu sięgają po książki albo gazety, nie
zaopatrzyli go w ani jedną zadrukowaną stronę.
Nigdy nie przypuszczał, że za literaturą można tak
tęsknić, ale teraz oddałby wszystko za (choćby i używany!) egzemplarz „Quidditcha
przez wieki”. U kresu wytrzymałości, który przypadł na ostatnie dwa dni, nie
pogardziłby nawet „Historią Hogwartu”, a to bezsprzecznie świadczyło o tym, że
zaczyna się z nim źle dziać.
Miał wrażenie, że znał w tym klaustrofobicznym
pomieszczeniu dokładnie wszystko. Klepek na podłodze było trzydzieści siedem, a
dziur w suficie pięćdziesiąt cztery. Abażur starej zakurzonej lampy miał
dwanaście plam, zaś szafkę biurka w pewnym miejscu przeżarły korniki. Wiedział
nawet, że stara prycz skrzypi, bo pięć z czternastu sprężyn było zepsutych.
Doszło do tego, że zauważył, że codziennie z dziury wielkości szpilki
znajdującej się pod łóżkiem wychodzą dwa pająki, które nazwał Imperius i
Cruciatus. Imperius był, według Draco ma się rozumieć, chłopakiem, a Cruciatus
dziewczyną. Malfoy tylko czekał aż z tego związku na świecie pojawią się
bliźniaczki Avada i Kedavra.
Ślizgon czasami, gdy małżeńskie bawienie się w kotka i
myszkę Imperiusa i Cruciatusa zaczynało go nudzić, podchodził do drzwi i
próbował usłyszeć, co dzieje się w domu. Miał szczęście, że Nora była
niesamowicie dźwiękonośnym budynkiem i niekiedy udawało mu się dosłyszeć,
bardzo wyraźnie, pojedyncze zdania lub, jeśli miał farta, całe rozmowy. Nie
były one jakoś szczególnie porywające, ale zważywszy na to, że oprócz pary
pająków i rzadkich wyjść do łazienki, były jedyną rozrywką Dracona, uważnie im
się przysłuchiwał, dowiadując się przy okazji ciekawych informacji.
I tak przykładowo wiedział, o przyjeździe na dzień przed
akcją Zakonu Feniksa Charliego Weasleya, tresera smoków i właściciela obecnie
zajmowanego przez Malfoya pokoju. Wywnioskował także, że sławetny Harry Potter
ma się pojawić w Norze dokładnie o północy w swoje urodziny (osobiście uważał,
że to do reszty skretyniały pomysł, żeby czekać z przenosinami zakichanego
Wybrańca niemal do samego końca, aż Namiar wygaśnie, ale jego o zdanie nikt nie
pytał).
Ma się rozumieć, dzwiękonośność budynku miała też swoje
złe strony. Bywało, że w nocy budził się po kilka razy, jeżeli ktoś akurat nie
spał i postanowił przejść się po korytarzu, albo zejść do kuchni. No i
doskonale słyszał, co dzieje się w pokoju obok, w którym teraz mieszkali
William „Bill” Weasley oraz jego willowata narzeczona i wyjątkowy tchórz (jak
się okazało podczas ostatniego Turnieju Trójmagicznego), Fleur Delecour, którzy
nie należeli do najcichszych sąsiadów. Raz przypomnieli sobie, że należałoby
wyciszyć pokój dopiero po trzecim orgazmie Fleur. Draco, który starał się
ostatnimi czasy zepchnąć swoje potrzeby seksualne na jak najdalszych plan, rano
z satysfakcją słuchał, gdy w kuchni Molly (sypialnia jej i Artura znajdowała
się dokładnie nad pokojem narzeczeństwa) wygłaszała konserwatywną wypowiedź na
temat przyzwoitości i używanie zaklęć wyciszających przed ślubem.
*
Hermiona tylko pozornie była zaczytana w najnowszej
książce L. Wakefield „Numerologia to też czary”. W rzeczywistości musiała
natychmiast porozmawiać na osobności z pewnymi jegomościami, którzy właśnie
obsmarowywali sadłem olbrzymów najlepszą miotłę swojej siostry, jaką ta posiadała
w domu (Nimbus 1001 został w Hogwarcie). Niestety, nie byli sami, co
uniemożliwiało jej rozpoczęcie rozmowy.
Leżąc na kocu w szkocką kratę, na trawie nieopodal szopy,
obserwowała, jak Charlie Weasley śmiał się głośno z dowcipu bliźniaków. Przyjemnie
ciepłe promienie słońca padały na jej plecy i nogi, a lekki wiaterek smagał piegowatą
twarz i rozwiewał nieładnie puszące się brązowe włosy. Państwo Weasley
pozostali w domu, omawiając z Billem i Fleur szczegóły zbliżającego się
wielkimi krokami ślubu, Ginny z Ronem grali w jego pokoju w Ekspodującego
Durnia, a Malfoy zamknął się półtora tygodnia temu na cztery spusty na drugim
piętrze i nie wyglądało na to, żeby kiedykolwiek zamierzał jeszcze pokazać się
światu. Jednego arystokratycznego dupka mniej. Nie mogłaby więc wybrać
dogodniejszego momentu. Gdyby tylko nie Charlie!
Już myślała, że nigdy nie przestaną chichotać przy tej
miotle, kiedy rozległ się wybawczy głos pana Weasleya:
— CHARLIE! MOŻESZ PRZYJŚĆ TU DO NAS NA CHWILĘ?
— JUŻ IDĘ, TATO! — odkrzyknął dwudziestopięciolatek.
Później coś powiedział do bliźniaków i skierował się w
stronę domu.
— Ej, a ty co? — zawołał Fred do George’a, który podążył
za starszym bratem.
— Muszę zabrać z kuchni Wymiotki. Inaczej mama je jeszcze
pomyli z malinami i wrzuci do tarty — wytłumaczył.
— Po co je tam zostawiłeś?
— Bo chciałem, że Ron znowu je zjadł — odpowiedział
George, coraz bardziej oddalając się od drugiego bliźniaka.
— Zrobiłeś to BEZE MNIE? — krzyknął wstrząśnięty Fred.
George tylko się głośno zaśmiał. W zamian za to zobaczył
wyciągnięty w jego stronę środkowy palec.
Hermiona natychmiast poderwała się z koca, kiedy tylko
George i Charlie zniknęli za drzwiami do kuchni. Rzuciła na koc „Numerologia to
też czary” i czym prędzej podbiegła do osamotnionego rudzielca.
W szopie mimo otwartych na oścież drzwi panował lekki
zaduch, ale przynajmniej dach chronił przed udarem słonecznym.
Fred uśmiechnął się szeroko, gdy ją zobaczył.
— Jak się masz, moja przyszła bratowo? — zagadnął głosem
jak zwykle tryskającym radością.
— Całkiem nieźle — odparła zdawkowo Hermiona, ignorując
nazwanie jej przez bliźniaka „przyszłą bratową”.
Oczywiście, to, co działo się między nią a Ronaldem,
można było podpiąć pod jakiś rodzaj związku, ale bywały takie momenty, kiedy
sama nie miała pewności, czy czuje do Rona coś więcej niż tylko zauroczenie
albo fizyczny pociąg. Na razie jednak sprawy uczuciowe musiały zejść na dalszy
plan. Znajdowali się w stanie wojny.
— A po co tu przyszłaś? — zapytał zaciekawiony chłopak. —
Chyba nie chcesz mi robić reprymendy za to niewielkie podrasowywanie miotły
Ginny, co? — Mrugnął do niej.
— Nie, ale chcę z tobą porozmawiać także na temat waszych
dowcipów — odpowiedziała zwięźle, obserwując, jak Fred nie przestaje nakładać
kolejne warstwy sadła olbrzymów na miotłę.
Okropnie śmierdziało. Nawet nie chciała wiedzieć, w jaki
sposób znalazło się to w posiadaniu braci Weasley.
— Miałabyś ochotę zwiększyć libido Rona do maksimum,
żebyście nie wychodzili z łóżka, czy może wręcz odwrotnie? — Podniósł
sugestywnie brwi.
Hermiona odrobinę spąsowiała, jednakże próbowała zachować
twarz.
— Nie wiedziałam, że to też wchodzi w skład świadczących
przez was usług — odcięła się i nawet udało jej się zachować niewzruszony ton
głosu.
— Przecież jesteśmy już dorośli — powiedział swobodnie. —
Nawet Ron, choć trudno w to uwierzyć, prawda?
Dziewczyna popatrzyła na niego spod byka. Nie przyszła na
pogawędkę o swoim życiu prywatnym.
— No, dobrze, wybacz, Hermiono — odezwał się Fred,
pozorując skruchę. — Po prostu ostatnio do „Magicznych Dowcipów Weasleyów”
przyjęliśmy nową asystentkę, Julię. Ma się rozumieć, kierowaliśmy się wyłącznie
jej wysokimi kwalifikacjami. Ale mówię ci, jak ona zacznie ustawiać eliksiry
miłosne na najwyższych półkach, żeby dzieciaki ich nie zwinęły, albo schyli się
po Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności, to…
— A co z Angeliną? — przerwała mu pośpiesznie Granger.
Jakoś nie miała ochoty na słuchanie o tym, co Fred wtedy
czuje, nie tylko duchowo.
Chłopak wzruszył ramionami, a jego szeroki uśmiech się
zmniejszył i błogi wyraz twarzy nagle wyparował.
— Cóż, nie za często się z nią teraz widuję. Jest zajęta.
Bardzo ją wciągnęła ta praca w Departamencie Magicznych Gier i Sportów —
wytłumaczył, mocniej pocierając rączkę miotły. — Poza tym, to już nie to samo,
co w Hogwarcie — dodał ciszej, wbijając wzrok w sadło olbrzymów stojące w
wielkim słoju na stoliku obok. — Ale zdaję się, że nie o tym zamierzałaś ze mną
porozmawiać? — Uśmiechnął się, ale już nie tak wesoło jak wcześniej.
Hermiona zamrugała kilkakrotnie oczami, zasłuchana do tej
pory w to, co mówił Fred. Na piątym roku, kiedy wspólnie działali w Gwardii
Dumbledore’a, polubiła Angelinę Johnson. A gdy dowiedziała się, że dziewczyna
chodzi z jednym z bliźniaków, ucieszyła się, bo odkąd zobaczyła ich razem na
Balu Bożonarodzeniowym, wiedziała, że idealnie do siebie pasują.
— Ach tak! — momentalnie otrzeźwiała. — Chciałam się
ciebie zapytać, czy naprawdę nie znaleźliście przeciwzaklęcia na te tatuaże?
Musiała się jak najszybciej dowiedzieć, czy tego węża
można usunąć z nadgarstka Rona, ale należało to zrobić tak, żeby sam
zainteresowany nie zorientował się, że rozmawiała z jego braćmi. Znała Ronalda
doskonale, przyjaźnili się od prawie siedmiu lat, chodzili ze sobą od kilku
tygodni, więc wiedziała jak nikt inny, że nie spodobałoby mu się, gdyby
zobaczył, jak robi coś za jego plecami.
Fred zmarszczył brwi.
— Jakie tatuaże, Hermiono? — spytał zdziwiony.
Popatrzyła na chłopaka, jak na sklerotyka.
— No te tatuaże, które ostatnio wymyśliliście —
wyjaśniła. — Daliście Ronowi wielką księgę z nimi, ale nie powiedzieliście, w
jaki sposób je usunąć.
— Ale my mu nic nie dawaliśmy — odparł Fred.
Teraz to on na nią dziwnie spoglądał.
— No, dobra, może jedno Gigantojęzyczne Toffi, ale to
jeszcze na początku wakacji.
— A te tatuaże? — nie dawała za wygraną.
Albo bliźniak o nich zapomniał, co było mniej
prawdopodobne niż to, że mimo trzydziestu stopni zaraz spadłby śnieg, albo…
— Hermiono, jak do tej pory nie wymyśliliśmy żadnych
tatuaży…
— Jesteś pewien?
— Absolutnie — odparł poważnie rudzielec, a zaraz potem
wybuchnął niepohamowanym śmiechem. — Co? Ron zrobił sobie jakiś obleśny tatuaż,
a gdy go zauważyłaś, zrzucił całą winę na nas?
Ale Hermiona już go nie słuchała. Jak w transie odwróciła
się na pięcie i zaczęła kierować się w stronę koca w szkocką kratę. Nagle znowu
zawróciła i podeszła szybko do Freda.
— Nie mów Ronowi o naszej rozmowie, w porządku? —
poprosiła chłopaka. — W ogóle to nikomu tego nie mów, nawet George’owi, dobra?
Weasley zmierzył ją uważnie wzrokiem. Wydawała się być w
półśnie, jeżeli istniało coś takiego.
— Jasne, nie ma sprawy — zapewnił. — Ale, Hermiona, czy
stało…
— Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku —
przerwała mu, a jej głos wydawał się być równie senny jak głos Sibilli
Trewlawney.
— Na pewno?
— Tak.
Znalazła się przy kocu tak szybko, że nawet tego nie
zauważył. W mgnieniu oka pozbierała wszystkie rzeczy i już chwilę później
siedziała w swoim pokoju, naprawdę zaczytana, ale już nie w „Numerologia to też
czary” L.Wakefield.
*
A więc nadszedł ten wielki dzień. Zaczarowana kartka z
kalendarza wiszącego w kuchni opadła punkt o północy 31 lipca 1997 roku. Były
imieniny Hestii i Ignotusa, słońce wchodziło o piątej rano, a zachodziło
dwadzieścia pięć po ósmej. Księżyc znajdował się w ostatniej kwadrze — za trzy
dni miał być nów.
Wysoka postać z wściekle rudymi włosami i niezliczonymi
piegami na pociągłej twarzy wyszła do ogródka przez frontowe drzwi. Ciemny
płaszcz sprawiał, że była prawie niewidoczna w nikłym świecie rogala, który
pozostał z księżyca. W kilku susach znalazła się przy furtce i z lekkim
skrzypieniem wydostała się z posesji. Wkrótce zniknęła w pobliskim lesie.
Wydawać by się mogło, że Nora słodko spała, gdyby nie
brać pod uwagę trzech osób, które pozostawały tak mocno rozbudzone, jakby już
nigdy nie miały usnąć. Draco Malfoy siedzący na parapecie na korytarzu drugiego
piętra, Hermiona Granger nieśmiało wyglądająca przez okno pokoju, uważając, by
nie obudzić swojej współlokatorki, Ginny, i Molly Weasley obserwująca swój
ukochany ogród, dobrze widzieli, jak Ronald Weasley opuszcza granicę zaklęć
strzegących dom i przepada w cieniach gęstych drzew.
*
Od rana w Norze panował niewyobrażalny harmider, który
docierał na drugie piętro w postaci niezliczonych szumów, krzyków i szeptów
zlewających się w jedno. Nie można było powiedzieć, że Draco czuł
podekscytowanie, ale kłamstwem byłoby też stwierdzenie, że ten dzień stał się
dla niego tak samo szary i nijaki jak wszystkie poprzednie spędzone w tym
miejscu.
Przyjeżdżał wielki Grzmotter i Bliznowaty albo Wybraniec
i Chłopiec, Który Przeżył, słowem Harry Potter. Oczywiście nie mógł zrobić
tego, jak każdy cywilizowany czarodziej (no bo po prawdzie nim nie był), lecz
musiał skorzystać z takich urozmaiceń jak cały sztab ludzi gotowych oddać za
niego życie i szereg zaklęć, jakie miały go ochronić przed samym Czarnym Panem.
O ósmej wieczorem cała rodzina Weasley zjadła porządną
kolację, a o wpół do dziewiątej zaczęli w Norze gromadzić się członkowie Zakonu
Feniksa, którzy mieli brać udział w akcji. Za piętnaście dziewiąta Draco
usłyszał pukanie do drzwi.
— Proszę — odezwał się znudzonym tonem.
Spodziewał się, że Artur zechce z nim porozmawiać przed
samym rozpoczęciem zadania i stwierdził, że intuicja go nie zawiodła, kiedy
zobaczył jego dobrotliwą twarz pooraną gdzieniegdzie zmarszczkami.
— Wiedziałeś, że tu przyjdę, hmm? — zapytał z uśmiechem.
— Owszem — odpowiedział zdawkowo Draco.
O dziwo nie leżał na łóżku, ale siedział w dającej do
myślenia odległości od drzwi. Artur domyślał się, że chłopak od dłuższego czasu
przysłuchuje się temu, co dzieje się poza progiem ciasnego pokoiku. W końcu co
innego miał robić od pięciu tygodni?
— Nie mam dużo czasu, więc od razu przejdę do rzeczy —
zaczął rzeczowo pan Weasley.
Oparł się o ścianę tak, żeby mieć dobry widok na Dracona.
— Rozumiem, że ten pokój jest niezwykle ciekawym i
inspirującym pomieszczeniem, ale prosiłbym cię, żebyś zszedł na parter, kiedy
nie będzie mnie w domu.
Malfoy zerknął na niego, dobrze ukrywając zdziwienie.
— A niby po co? Boi się pan, że pod pana nieobecność
wyskoczę z okna, albo znajdę byle jaką miotłę i polecę w siną dal? — sarknął. —
Bez obaw. Doskonale zdaję sobie sprawę, że by mi się to nie udało. Za dużo
zaklęć na mnie rzuciliście.
Artur spróbował popatrzeć Ślizgonowi prosto w oczy, ale
ten odwracał wzrok za każdym razem, kiedy mężczyzna spojrzał na jego bladą
wyniosłą twarz.
— Nawet o tym nie pomyślałem. — Posłał mu smutny uśmiech,
a Draco doszedł do wniosku, że jeśli ten zdrajca krwi nie przestanie z swoim
obrzydliwie miłym podejście do niego, to się na niego rzuci. — Po prostu w domu
pozostają tylko Ginny i Molly, z czego wynika, że będziesz jedynym mężczyzną w
Norze. Chciałbym, żebyś przez ten czas miał na nie oko.
— Pan sobie żartuje — stwierdził Malfoy.
Ten facet na pewno robi sobie z niego jaja. Że niby miał
się opiekować ryżą kurą i jej ukochaną córeczką? Samo w sobie brzmiało na tyle
idiotycznie, że nie wymagało dodatkowego komentarza.
— Ani trochę — odpowiedział śmiertelnie poważny Artur. —
Wiem, że się powtarzam, ale, Draco, jesteś bardzo dobrym czarodziejem, z
zadatkami na świetnego czarodzieja. W razie czego potrafiłbyś walczyć.
Przez powagę pana Weasleya przebijał się strach. Ślizgon
widział, że mężczyzna przeczuwał, że dzisiaj zdarzy się coś niedobrego.
No tak, pomyślał
chłopak, twój synalek, jak sądzę, był
głównym pomysłodawcą tego, co was czeka.
— Nie mógłby walczyć, bo nie mam różdżki — powiedział
sucho Draco. — Jakby pan zapomniał, Zakon Feniksa mi ją zabrał.
Nie chciał, aby ktokolwiek wiedział, jak bolesna jest to
dla niego ta strata. Czystokrwisty arystokrata nie posiadający własnej różdżki!
Do tej pory starał się zwalać fakt, że powoli zaczyna wariować, na nudę, ale
prawda była taka, że bez tego niewielkiego kawałka drewna czuł, jakby już nie
był człowiekiem, tylko kimś o wiele gorszym, jak szlamy czy skrzaty domowe.
— To nie jest taki wielki problem — odpowiedział Artur. —
Ginny mi kiedyś wspominała, że Fred i George dali jej parę fałszywych różdżek,
które jednak na krótko potrafią działać zupełnie jak prawdziwe. Zawsze jedną z
nich możesz od niej pożyczyć. A poza tym jestem przekonany, że użyczyłaby ci
swojej, gdyby zaszła taka potrzeba.
Draco przez chwilę się nie odzywał, a potem pierwszy raz
od kiedy Weasley przekroczył próg pokoju, spojrzał mu prosto w oczy.
— Przyszedł pan tu tylko dla pozorów, prawda? I tak
musiałbym zejść na parter…
— Nie, nie musiałbyś. — Mężczyzna posłał mu przyjazne
spojrzenie. — Ale w sumie przekazuję ci pod opiekę mój dom i dwie najważniejsze
kobiety w moim życiu, więc sam rozumiesz, że mi zależy, abyś wykonał tę prośbę.
Znowu zapadło milczenie. W końcu Malfoy się zgodził:
— No dobrze, zaraz zejdę.
Artur znowu się do niego uśmiechnął i Draco pomyślał, że
Weasley najwyraźniej go polubił. Poczuł się z tym nieswojo.
*
W salonie panowała niezręczna cisza.
Prawie wszyscy chwilę temu teleportowali się na Privet Drive 4 w Surrey, więc
tak jak zapowiadał Artur, w Norze pozostali tylko Molly, Ginny i Draco. Chłopak
siedział na niewygodnej starej kanapie, mocno ściskając w dłoniach fałszywą
różdżkę – jeden z produktów „Magicznych Dowcipów Weasleyów”. Nie miał bladego
pojęcia, jak bliźniakom udało się wyprodukować coś, co rzeczywiście działało,
ale właśnie sam się o tym przekonał, rzucając zaklęcie przywołujące bordową poduszkę
z fotela obok (zrobił to pod czujnym okiem ryżej kury, która patrząc na niego,
miała taką minę, jakby dopiero co zjadła wyjątkowo kwaśną cytrynę).
Ginny, która zajęła miejsce na drugim
fotelu, bawiła się magicznymi kartami do gry, ale jakoś bez przekonania. Draco
czuł, jak co jakiś czas rzucała mu dziwne spojrzenia, lecz nie zwracał na to
zbytniej uwagi. Przez ostatnie pięć tygodni nie miał ochoty z nikim rozmawiać,
choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to zbyt zdrowe dla jego
psychiki.
Powoli obracając w długich palca
różdżkę, próbował cieszyć się tym, że na moment odzyskał to, za czym tak bardzo
tęsknił. Oczywiście, nie było to to samo, co jego własna różdżka, ale wolał
mieć przynajmniej jej namiastkę niż nic.
Z zewnątrz podrobiony drewniany przedmiot
wyglądał identycznie jak prawdziwy. Odpowiednia długość, giętkość i kształt
sprawiały, że mało doświadczony czarodziej mógłby mieć problemy z rozpoznaniem,
że to falsyfikat. Pomimo to Draco, gdy tylko chwycił różdżkę w dłonie,
wiedział, że jest imitacją. Owszem, dobrą, ale tylko imitacją.
Czas dłużył się w nieskończoność. Minęła
dziewiąta i wpół do dziesiątej, a martwej ciszy nie przerywało nic
niepokojącego.
Malfoy czuł, że to cisza przed burzą.
Łasica kombinował ze śmierciożercami, wychodził nawet dzisiaj w nocy, więc
pewnym było, że Zakon Feniksa zostanie w ciągu najbliższych kilku godzin
zaatakowany. Jako dezerter powinien się obawiać, ale w jego głowie panował
dziwny spokój.
Gdyby Harry Potter dostałby się w ręce
Czarnego Pana, cały świat, jaki Ślizgon dotąd znał, runąłby w posadach. To
byłby bezapelacyjny koniec wszystkiego, o co przez całe życie walczył Albus
Dumbledore ze swoją świtą.
Oszacowanie, czy członkowie Zakonu mieli
szanse doprowadzić akcję do szczęśliwego zakończenia, jakie stanowiło
bezpieczne wylądowanie Pottera w Norze, nie było łatwe. Siły Tego, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać rosły z każdą chwilą, zwłaszcza teraz po
roztrzaskaniu się Dumbledore’a u stóp Wieży Astronomicznej. Co bardziej
inteligentni lub pozbawieni skrupułów czarodzieje, albo jedni i drudzy,
przyłączali się do Ciemnej Strony. To nie dziwiło, bowiem Czarny Pan pozornie
był skazany na sukces. W kraju zapanował chaos, nad którym w ogóle nie panowało
Ministerstwo Magii, i nic nie zapowiadało, aby ta sytuacja uległa zmianie.
Zakon Feniksa w odpowiedzi na poczynania
Czarnego Pana starał się zwerbować jak najwięcej ludzi, ale mało zostało
takich, którzy w imię honoru i sprawiedliwość potrafiliby oddać życie.
Dracon był jednak spokojny. Wydawało się
mało prawdopodobne, żeby śmierciożercy przebili się przez taki ogrom zaklęć
ochronnych, który roztaczał się nad Norą. A nawet gdyby w jakiś sposób udałoby
im się tego dokonać, prysłoby też zaklęcie, jakie więziło tutaj jego.
Oczywiście, Wieprzlej zapewne wypaplał sługom Czarnego Pana, że Zakon ukrywał
Malfoya u niego w domu, ale co z tego, jeżeli Ślizgon mógłby się teleportować
na koniec świata, w chwili, w której czary rzucone na niego straciłby swą moc. Miał
świadomość, że musiałby ukrywać się przed Ciemną Stroną do końca życia, lecz z
tym już się dawno pogodził.
Za piętnaście dziesiąta wreszcie
odezwała się zaniepokojona Ginny:
— Mamo, oni wszyscy powinni już tu być —
szepnęła zdenerwowana, podrywając się z fotela.
Artur, schodząc razem z Draco po
schodach, zdążył powiedzieć mu, że połowa członków Zakonu na czele z Wielkim
Harrym Potterem ma wrócić do Nory kilkoma świstoklikami, natomiast pozostali
powinni przylecieć na miotłach lub testralach.
Pani Weasley, która do tej pory miotała
się między kuchnią a salonem, wyglądając co chwilę przez okna na zapadającą w
ogrodzie ciemność, spojrzała na córkę.
— Wiem, Ginny — przyznała. — Ale na
pewno zaraz się pojawią. Na pewno — dodała, przekonując bardzie siebie niż
dziewczynę.
Jakby na zawołanie rozległ się głośny
świst gdzieś na zewnątrz. Molly w mgnieniu oka podbiegła znowu do okien kuchni
i krzyknęła z wyraźną ulgą:
— SĄ!
— Mamo, kto to? — pisnęła z radością
Ginny.
— CHYBA HARRY I HAGRID! — odkrzyknęła
już w progu pani Weasley.
Draco nie ruszył się z miejsca, gdy dwie
kobiety wybiegały na przywitanie Pierwszego Bohatera Narodowego i jego
przygłupiego olbrzyma. Zaśmiał się pod nosem, zdając sobie sprawę, że czuje
lekki żal. Skoro Grzmotter był już w Norze, nie będzie bijatyki, na którą tak
czekał. Przed nim roztaczała się wizja kolejnych czterech „wspaniałych” tygodni
spędzonych w klitce na drugim piętrze. A potem powiozą go prosto do Munga.
Z podwórka docierały do salonu
podniesione głosy:
— Harry? Jesteś prawdziwym Harrym? Co
się stało? Gdzie są inni?!
Ryża
kura nie przestanie się wydzierać, dopóki ktoś nie straci cierpliwości i nie
uciszy ją raz na zawsze Avadą Kedavrą.
— Co? To jeszcze nikt nie wrócił?
Dracon rozpoznał głos
Śmierdziela-Pottera.
Nie,
złotko, po prostu lubię robić z ciebie idiotę. Zresztą wszyscy to lubią. No i
jak się już wywrzeszczę, to przestają mnie boleć korzonki i mogę spokojnie
zasnąć.
Ślizgon zapewne nie skończyłby
odgrywania swojej własnej ironicznej wewnętrznej alternatywnej wersji
rzeczywistości, jeżeli Potter by nie dodał:
— Śmierciożercy na nas czekali. Okrążyli
nas, jak tylko poderwaliśmy się w powietrze… wiedzieli, że to miało być tej
nocy… nie wiem, co się stało z innymi. Nas ścigało czterech, robiliśmy
wszystko, żeby się od nich uwolnić… a potem dopadł nas Voldemort…
Dracona na dźwięk nazwiska jego Pana
sparaliżowało. Ryża kura i Wiewióra trajkotały coś jeszcze, ale on ich już nie
słyszał.
A więc jednak…
Do tej pory plan ucieczki wydawał się
dziecinnie prosty, bo Draco nie uwzględnił w nim właśnie Jego. Nawet nie
przyszło mu do głowy, że On zechce „się fatygować”, skoro posiadał gromadę
ludzi, którzy na skinienie palca przynieśliby Mu Pottera na talerzu.
Z lekkim opóźnieniem dotarł do chłopaka
jeszcze jeden bardzo ważny fakt. Czarny Pan pojawi się w Norze razem z Łasicą.
Czyli już za parę minut.
Chciał się ruszyć, biec, uciekać, ale
przecież na razie nie mógł wyjść za próg tej cholernej stodoły!
To jasne, że nawet najpotężniejsze
zaklęcia ochronne Go nie powstrzymają. Wymorduje wszystkich, zostawiając
Pottera na deser. A Dracona za niewierność spotka dotkliwa kara.
Niewyobrażalnie dotkliwa kara.
Malfoy znał i umiał takie zaklęcia,
których próżno było szukać nawet w Dziale Ksiąg Zakazanych. Wszystkie znaki na
niebie i ziemi wskazywały na to, że teraz także ich posmakuje.
W domu zrobił się szum i dopiero teraz
Ślizgon zauważył, że Potter i Lupin taszczą do salonu zakrwawionego Freda albo
George’a. Za nimi biegły szybko Molly i Ginny. Hagrid próbował wejść do domu,
mocując się z niewielkimi drzwiami kuchni.
Bliźniak wyglądał okropnie. Całą twarz,
szyję i koszulę miał we krwi, a jego włosy były pokryte ciemnym pyłem.
Chyba chcieli położyć Freda albo
George’a na kanapie, bo Lupin zerknął w stronę siedzącego Dracona, jakby
zamierzał powiedzieć, że ma wstać, ale w tym samym momencie rozległ się potężny
huk. Dom zatrząsnął się w posadach, z sufitu na jasne włosy Ślizgona posypały
się malutkie kawałeczki farby. Wszyscy znieruchomieli.
— Zjeżdżaj stąd — warknął na Malfoya
Lupin. — No już.
Chłopak poderwał się z kanapy bez
żadnych oporów, ponieważ w głowie kotłowała mu się tylko jedna myśl. On tu jest. On już tu jest.
— Remusie, co się dzieje?! — krzyknął
spanikowany i zdyszany Potter.
Nawet nie zauważył Dracona, taki był
rozdygotany.
— Pościg się jeszcze nie skończył —
wyszeptał Lupin wypranym z emocji tonem, wbijając wzrok w zakrwawionego
bliźniaka.
Na dworze słychać było pierwsze krzyki i
formuły rzucanych zaklęć.
— Harry, Harry, posłuchaj mnie. — Złapał
chłopaka za ramiona i mocno nim potrząsnął. — Harry, masz mnie posłuchać. NIE
WOLNO ci wychodzić z domu, zrozumiałeś?! Pod żadnym pozorem… Harry, NIE MOŻESZ!
— Powstrzymał go, gdy ten chciał wybiec na zewnątrz. — Masz tu siedzieć…
— Przecież tam walczą! — ryknął Potter.
— Masz tu siedzieć i ani na krok nie
wychodzić!… Molly, w razie czego wiesz co robić.
Pani Weasley pokiwała głową, otępiała.
Jej policzki były już całe mokre.
Czyli
Norę chronią inne zaklęcia niż obszar wokół niej, pomyślał
gorączkowo Draco. Ale to nie ma sensu!
Nawet Hogwart był chroniony spójnymi
zaklęciami. Nie było czegoś takiego, jak ochrona tylko jakiegoś budynku.
Chroniono obszary, nie budowle. Wspominał o tym sam Czarny Pan podczas
ostatniego spotkania śmierciożerców, w którym uczestniczył młody Malfoy. Jeżeli
zdołanoby złamać czary wokół Hogwartu, zamek byłby całkowicie bezbronny, bo nie
dało się go chronić jako obiektu. A jakiś podrzędny dom pracownika Departamentu
Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli już tak?! Poza tym, co to musiałyby być
za potężne czary, żeby sam Czarny Pan się pod nimi ugiął?!
Lupin zniknął za kuchennymi drzwiami,
Hagrid przytrzymywał wierzgającego Pottera, pani Weasley klęczała przy
krwawiącym synu, ściskając jego brudne palce, a Ginny szperała w komodzie obok
kominka.
— Mamo, gdzie to jest?! — pisnęła
głośno, wyrzucając z szuflady komplet zielonej pościeli w skrzaty domowe. —
Mamo, no… MAM! — Zwycięsko wystrzeliła w górę dłonią, dumnie dzierżącą w niej
burą skarpetkę z wytartą piętą.
Z zewnątrz docierały coraz głośniejsze
dźwięki. Ktoś krzyknął, ktoś zaklął, ktoś jęknął z bólu. Dracon, tak desperacko
ściskając w rękach fałszywą różdżkę, że aż pobielały mu knykcie, podszedł
powoli do jednego z okien kuchni. Nikt w domu nie zwracał na niego najmniejszej
uwagi.
W ogrodzie majaczyły liczne sylwetki,
które podzieliły się na kolory — część była pstrokata, a część czarna, prawie
niedostrzegalna w ciemnościach ostatniej nocy lipca. Rozbłyski zaklęć rozświetlały
podwórze jak fajerwerki, a trzaski teleportacji, zapewne kolejnych członków
Zakonu Feniksa, mimo że cichsze, wyraźnie zakłócały odgłosy walki.
Dracon szukał w tym zamieszaniu tylko
dwóch postaci: swojego ojca i Czarnego Pana. Niemal natychmiast dostrzegł tego
pierwszego. To, że po śmierci Dumbledore’a uciekł z Azkabanu razem z innymi
śmierciożercami było bezdyskusyjne, dlatego kiedy chłopak odnalazł jego długie,
prawie białe włosy i pociągłą twarz, wyraźnie wyróżniające się na tle ciemność,
wcale nie czuł się wstrząśnięty. Natomiast, chociaż Ślizgon rozglądał się tak
dokładnie, jakby od tego zależało jego życie (w sumie „jakby” nie jest tutaj
potrzebne), nigdzie nie było widać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, a
to przecież On powinien grać pierwsze skrzypce w tym starciu. Sam Grzmotter
wspominał, że Go dopadł. Co, tak nagle odpuścił?
I nagle stało się coś, co sprawiło, że
walki na chwilę przerwano. Na podwórku Nory pojawiła się jeszcze jedna osoba,
której, jako pewnego inicjatora tej całej zabawy, nie mogło zabraknąć.
Ronald Weasley teleportował się z
trzaskiem dokładnie naprzeciwko kuchennych drzwi. I nie był sam. Draco zwrócił
na nich uwagę dopiero, gdy tłum się uciszył za sprawą głośnych słów Rona.
— Harry, czemu do nas nie dołączysz?! —
krzyknął rudzielec w kierunku domu.
Potter, do tej pory nieustannie
szamoczący się z Hagridem w salonie, także ucichł. Przez duże okna wychodzące
na podwórze, musiał dostrzegać wszystko, co tam się działo. Jego oddech był tak
głośny i tak ciężki, że Draco bardzo dobrze go słyszał w kuchni.
— Popatrz, jak tu jest ekstra! Nawet
Hermiona postanowiła wziąć udział!
Ronald trzymał w żelaznym uścisku
trzęsącą się jak galareta dziewczynę.
— Jest super, prawda kotku?! — Obleśne
polizał policzek Granger, a nią samą wstrząsnął potężny dreszcz. — No wyjdź,
Harry! Chyba się mnie nie boisz, co, Wybrańcu?! — wypluł ostatnie słowo jak
obelgę.
Potter wreszcie się octknął.
Najwyraźniej musiał już się domyśleć, po której stronie rzeczywiście stanął
jego przyjaciel.
— Hagrid, puszczaj mnie! — zaczął wywrzaskiwać
wniebogłosy. — Puszczaj! To Hermiona! Puść mnie natychmiast!
Półolbrzym coś mu odpowiedział, ale
Draco tego nie dosłyszał z dwóch powodów. Po pierwsze do kuchni wpadła Ginny,
trącając krzesło i wywołując tym samym zgrzyt, a po drugie dlatego, że za
bardzo skoncentrował się na ruchach Łasicy.
Ron ręką, którą do tej pory trzymał
Granger za brzuch, powoli wydobył z
kieszeni spodni coś w rodzaju dużego scyzoryka i swoimi zębami wyciągnął z
niego ostrze, wciąż ściskając dziewczynę za szyję. Potem przesunął nim wzdłuż
jej brzucha i schował za jej plecami.
Malfoy nie wierzył własnym oczom. Ten
ciapowaty, zakompleksiony do granic możliwości przygłup przystawił swojej
kobiecie nóż do pleców. Jeszcze zaraz się okaże, że Neville Longbottom, który
jakimś cudem był jeszcze większą niedorajdą niż Weasley, pokona jakiegoś dobrze
wyszkolonego śmierciożercę. Świat stawał na głowie.
Ślizgona tylko dziwiło, czemu nikt z
Zakonu nie reagował. Przecież ta szlama należała do ich zespołu. Może tak ich
zatkało, że synalek wielbiciela mugoli, Artura Weasleya, właśnie opowiedział
się po stronie przeciwnika?
— Harry, Hermiona zaczyna się
niecierpliwić — powiedział głośno, ale spokojnie rudzielec.
Z nerwowego drgnięcia wciąż trzęsącej
się dziewczyny wynikało, że Ronald lekko ukuł ją w plecy.
— Ron, co ty najlepszego wyprawiasz? —
szepnęła Ginny, która obserwowała z Malfoyem całe zdarzenie.
Ona też jakoś nie rzuciła się na ratunek
najlepszej przyjaciółce.
A Grzmotter dalej wrzeszczał:
— Do jasnej cholery, puszczaj mnie,
Hagrid! On ma Hermionę! Nie dociera to do ciebie?!
— Liczę do trzech, a potem zrobię się
nieprzyjemny — ostrzegł młody Weasley. — Raz…
— Hagrid, proszę cię, puść mnie, kurwa
mać!
— Dwa…
— On jej naprawdę coś zrobi! Nie dociera
to do ciebie?!
— Trzy — Ronald skończył swoją
wyliczankę i dźgnął nożem Hermionę Granger.
***
(Dzisiaj przestałam być licealistką, a stałam się abiturientką. Nie mam pojęcia, jak się z tym czuć.)
Ja chyba też przeżywam moment kryzysowy. Do wszystkich szczęściarzy, przed którymi matura w następnych latach: tak, wierzcie swoim starszym kolegom. Naprawdę jest DUŻO nauki, a kilka dni przed to już istne szaleństwo. Źle zaczyna być wtedy, kiedy "Dziady" śnią ci się po nocach. A właśnie: jedynym marzeniem maturzysty pod koniec kwietnia jest: "Spać! Spać! SPAAAAĆ!!!".
Dobra, koniec tego użalania się nad sobą. Do rzeczy :D
Jak Wam się podobał rozdział czwarty? ^^ Chyba już wspominałam, że ten i następny - cudna piąteczka *.* - są moim ulubionymi w "Smoczej opowieści" (następny tak ukochany, który już jest napisany, to numer 26, ale do niego jeszcze trochę ;). Jestem z nich MEGA dumna i kocham je miłością czystą i szaleńczą <3
Jak właśnie przeczytaliście, ani Hermionie, ani Draconowi (któremu, bądźmy szczerzy, zupełnie na tym nie zależało) nie udało się zapobiec katastrofie. Choć w sumie, Harry na razie żyje. Jak wiemy z kanonu, któremu na razie "Smocza opowieść" jest całkiem-całkiem wierna, Sami-Wiecie-Kto stracił kolejną różdżkę i nie mógł go zabić. Jest więc się też z czego cieszyć!
BARDZO, BARDZO, BARDZO DZIĘKUJĘ za wszystkie komentarze, obserwowania i wyświetlenia. Komentarze pod rozdziałem trzecim były najlepszymi, jakie kiedykolwiek moje opowiadanie otrzymało. Jestem Wam za nie ogromnie wdzięczna! <3 <3 <3 Nigdy nie spodziewałabym się tak szybko takiego odzewu. Mam nadzieję, że ja i Draco Was nie zawiedziemy i z każdą częścią jeszcze bardziej Wam się będzie podobało.
Na razie znikam. Z góry przepraszam, że nie będę odpowiadała przez jakiś czas na Wasze wiadomości i komentarze. Rozumiecie, siła wyższa.
Rozdział piąty pojawi się już po maturach. Życzcie mi łatwych tematów.
Znaleźć mnie można na Asku i mejlu: martwiala@gmail.com (ale odpowiedzi już po maturach :()
Do zobaczenia!
***
(Dzisiaj przestałam być licealistką, a stałam się abiturientką. Nie mam pojęcia, jak się z tym czuć.)
Ja chyba też przeżywam moment kryzysowy. Do wszystkich szczęściarzy, przed którymi matura w następnych latach: tak, wierzcie swoim starszym kolegom. Naprawdę jest DUŻO nauki, a kilka dni przed to już istne szaleństwo. Źle zaczyna być wtedy, kiedy "Dziady" śnią ci się po nocach. A właśnie: jedynym marzeniem maturzysty pod koniec kwietnia jest: "Spać! Spać! SPAAAAĆ!!!".
Dobra, koniec tego użalania się nad sobą. Do rzeczy :D
Jak Wam się podobał rozdział czwarty? ^^ Chyba już wspominałam, że ten i następny - cudna piąteczka *.* - są moim ulubionymi w "Smoczej opowieści" (następny tak ukochany, który już jest napisany, to numer 26, ale do niego jeszcze trochę ;). Jestem z nich MEGA dumna i kocham je miłością czystą i szaleńczą <3
Jak właśnie przeczytaliście, ani Hermionie, ani Draconowi (któremu, bądźmy szczerzy, zupełnie na tym nie zależało) nie udało się zapobiec katastrofie. Choć w sumie, Harry na razie żyje. Jak wiemy z kanonu, któremu na razie "Smocza opowieść" jest całkiem-całkiem wierna, Sami-Wiecie-Kto stracił kolejną różdżkę i nie mógł go zabić. Jest więc się też z czego cieszyć!
BARDZO, BARDZO, BARDZO DZIĘKUJĘ za wszystkie komentarze, obserwowania i wyświetlenia. Komentarze pod rozdziałem trzecim były najlepszymi, jakie kiedykolwiek moje opowiadanie otrzymało. Jestem Wam za nie ogromnie wdzięczna! <3 <3 <3 Nigdy nie spodziewałabym się tak szybko takiego odzewu. Mam nadzieję, że ja i Draco Was nie zawiedziemy i z każdą częścią jeszcze bardziej Wam się będzie podobało.
Na razie znikam. Z góry przepraszam, że nie będę odpowiadała przez jakiś czas na Wasze wiadomości i komentarze. Rozumiecie, siła wyższa.
Rozdział piąty pojawi się już po maturach. Życzcie mi łatwych tematów.
Znaleźć mnie można na Asku i mejlu: martwiala@gmail.com (ale odpowiedzi już po maturach :()
Do zobaczenia!
Pierwszy (Chyba).
OdpowiedzUsuńZanim przejdę do moich przydługich wypocin dotyczących rozdziału, to wypowiem się na temat czasów już trochę odległych, czyli maturalnych. Pięć lat to dość spory okres, więc mogły się zatrzeć jakieś szczegóły, jednak wspominam je dość dobrze, bez większych turbulencji. Wyniki były w granicach przeze mnie akceptowalnych, więc nie kręciłem nosem w związku z tym. Wiem, że przez ten czas trochę się zmieniło, jednak prawdziwe cuda zaczynają się na kolejnym kroku na ścieżce edukacyjnej. Nie jestem może najlepszym przykładem pilnego studenta, ale swoje o studiach i czasie sesji wiem. Tak samo o pisaniu prac dyplomowych i bronieniu ich. Wtedy dopiero wychodzi prawda na temat tego, czy dana osoba jest odporna na stres.
Dobra, dziadek poopowiadał historie, to może zacząć mówić o rozdziale. No więc tak, się wreszcie zaczęło dziać. Malfoy zdziczał odcinając się od aktów komunikacyjnych z pozostałymi mieszkańcami Nory. Nie dziwię się. Dziwi mnie tylko, że skoro nie miał maszynki (chyba), a już tym bardziej różdżki, nie zarósł na twarzy, tylko był jak niemowlęca część pleców tracąca szlachetną nazwę :O Swoją drogą, pająki nie znajdują miejsca w moim sercu, ale scena z nimi była przeurocza.
Ha! Herma uruchomiła swój umysł Sherlocka i rozgryzła Ronalda. A później jeszcze został przylukany przez matkę, Malfoya i Hermę właśnie. Swoją drogą, to bardzo szybko się przerodziło w open warfare i jazdę bez trzymanki. Ale o tym pewnie z akapit-dwa niżej.
Postać Artura coraz bardziej przypada mi do gustu, a to dość niezwykłe, że postacie tak dobroduszne trafiają do mnie. Zawsze (tym bardziej przez filmy) wyobrażałem go sobie jako taką ciepłą kluchę, co fascynuje się mugolami, a tak to jest takim dodatkiem, bo Ron i reszta potrzebują mieć ojca. Zachowanie wobec Dracona w tym rozdziale mi zaimponowało. Serio, trzeba mieć grande cojones, żeby swojemu więźniowi (na dodatek ze znienawidzonej rodziny o lepszym statusie społęcznym) powierzyć misję ochrony domu, jako ostatniemu zostającemu w nim mężczyźnie. Arturze Weasleyu +500 do szacunku.
No i czas na grande finale! Draco, wyposażony w lipną różdżkę z MDW, jako jedyny spokojny w Norze. I nagle "sprawa się rypła", jak to w jednym ze starszych polskich filmów było. Nie spodziewałem się bitwy pod Norą (gdyby takie coś było w kanonie, to pewnie właśnie tak nazwano by rozdział, wierzę w to). Widok ojca wśród Śmierciożerców zdecydowanie nie był dla Fretki przyjemnym widokiem. W ogóle, widok Śmierciożerców. A gdyby któryś go dostrzegł? I czy będą jakieś trupy? Lorda zdaje się, że zabrakło przez ponowione priori incantatem (chyba nie pomyliłem terminu?).
No i wreszcie ten antypatyczny Ronald. Wydał się w najgłupszy sposób, ale już nie miał niczego do stracenia, skoro był widziany podczas nocnej eskapady, a na dodatek Hermiona odkryła znaczenie tatuażyku. Trochę szaleństwa się wkradło w niego. No i lekki kompleks na punkcie Pottera, w którego cieniu żył od pierwszego roku. O nożu mogę powiedzieć tylko tyle, że to nie po dżentelmeńsku. Nie było to najbardziej eleganckie wyjście z sytuacji.
Skoro Ron chciał zostać bohaterem Ciemnej Strony Mocy, to mógł ją oszołomić, pojawić się samemu (w zgiełku bitewnym nikt by się nie zorientował, że brakuje Hermiony), wejść do domu i zaryzykować zabicie Wybrańca na własną rękę. Przewaga zaskoczenia działała na jego korzyść, więc najprawdopodobniej by się nie ujawnił do ostatniej sekundy. By równało się to z wysokim prawdopodobieństwem powodzenia tej misji. Wiadomo, Tomuś sam chciał to zrobić, więc pewnie by go zabił za to (jeśli Ronowi by powiodła się ucieczka z Nory), ale to on by został Zabójcą Wybrańca.
Dobra, to chyba tyle ode mnie. Standardowo, czyli długo. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć powodzenia z maturami :)
Dracon miał maszynkę, miał ^^ Wkrótce zostanie to wspomniane w "Smoczej opowieści". Jako że poza Hogwartem, nie mając skończonych 17 lat, nie mógł używać magii, musiał zaprzyjaźnić się z tym wynalazkiem mugoli :)
UsuńJa również absolutnie uwielbiam naszą parkę pajączków <3
A Artura kocham, szanuję, szaleję za nim i tak dalej, i tak dalej. Jest wspaniałą postacią i właśnie jeżeli Dumbledore przygotował dla Dracona plan B, to kto inny z Zakonu mógł się zgodzić go przyjąć? Artur i tylko on. Kocham <3
I masz rację, Ronald nie zachował się, jak wypadałoby po dżentelmenie :D
Bardzo dziękuję za przemiły DŁUGI (naprawdę bardzo lubię czytać takie długie komentarze <3
(Dzisiaj dużo miłości w tym komentarzu, mam nadzieję, że zniesiesz taką dawkę :)
Pozdrawiam słonecznie,
Martwiała
Szukasz sposobu na przywrócenie zerwanego związku? Jeśli tak, pomoc przyszła na twoją drogę Dostałem online zeznanie o dr Obodo, jak pomógł komuś odzyskać swoją byłą żonę i skontaktowałem się z nim również w celu uzyskania pomocy, jestem bardzo szczęśliwy, że teraz mój mąż wrócił do mnie z tak dużą ilością miłość i szczęście z pomocą dr Obodo jeśli potrzebujesz pomocy w odzyskaniu swojego byłego lub w naprawieniu związku, możesz się z nim skontaktować on pomoże ci tak samo, jak pomógł mi przywrócić mojego męża po 1 roku separacji skontaktuj się z nim dzisiaj i bądź szczęśliwy w swoim związku, możesz wysłać mu e-mail o pomoc. templeofanswer@hotmail.co.uk Zadzwoń lub WhatsApp + 2348155425481
UsuńMyślałam, że znowu będę pierwsza, ale się spóźniłam :(
OdpowiedzUsuńNo cóż... Zacznę od rzeczy, która była w tym rozdziale miła i zabawna, mianowicie - imiona pająków. Super słodkie i urocze :) Swoją drogą, Imperius byłoby całkiem fajnym imieniem dla psiaka.
Teraz przejdę do akcji, a było jej w tym rozdziale całkiem sporo. Pomijając oczywiście to, że Malfoy właściwie nie opuszcza "Swojego" pokoju, coś przecież jednak się w Norze dzieje. Przybycie Wybrańca to przecież nie lada atrakcja. Szkoda, że już chwilę po swoim przybyciu, został zmuszony, do patrzenia, jak jego "najlepszy przyjaciel" znęca się nad Hermioną. Szkoda, szkoda... Szkoda, że Ron jest takim parszywym dupkiem. Szkoda, że wyparł się wszystkiego, co wpajano mu już od najmłodszych lat. Ogólnie to szkoda mi go. Ahhh... Jak ja tego Rona nie znoszę! Czekam niecierpliwie na rozwój akcji :)
A co do matury to życzę Ci, jak i sobie samej, łatwych tematów. Trzeba liczyć na to, że wystarczy nam wiedza to tym, że Łęcka jest dziwką, w Panu Tadeuszu jedli bigos, a w Wielkiej Improwizacji Konrad rozmawia z Bogiem.
Trzeba mieć nadzieję.
Powodzenia życzę i pozdrawiam serdecznie <3
Harry zawsze wzbudza wokół siebie wiele emocji, w końcu to Potter. Za to Ron miał swoje pięć minut chyba po raz pierwszy. Szkoda, że w taki sposób.
UsuńTematy chwilami były aż za łatwe ;)
Zapraszam już na kolejny rozdział!
Pozdrawiam słonecznie!
Hejo hejooo ;D
OdpowiedzUsuńPrzybywam i ja, chociaż skruszona i pokorna, to nadal pelna wdzięczności, że udało Ci się zdążyć z rozdziałem w czasie matur. Żebym znowu nie chlapnęła tego i owego, postaram się skupić na treści właśnie tego i tylko tego rozdziału (choć już wiem, że faktycznie 5 jest przecudowny!).
Goshhh jak ja Ci strasznie zazdroszczę pisania z perspektywy Draco w taki sposób, iż mam wrażenie, że to prawdziwy Malfoy klika po klawiaturze, przelewając na ekran swoje myśli. To jest tak bardzo... dracońskie, że naprawdę chylę czoła! Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego talentu i już teraz nie mogę się doczekać wspomnianego rozdziału 26 - bo skoro tak go zachwalasz, to faktycznie musi być prawdziwym cudeńkiem.
Chyba nie muszę mówić, że ostatnie zdanie dosłownie wbiło mnie w fotel? Gdy przeczytałam je po raz pierwszy, przez dobrą minute siedziałam z oczami jak galeony i nie wierzyłam w to, co widzę! Lubisz zaskakiwać :D
Podsumowując; padłam, leżę i nie wstaję.
Iva Nerda
Wybaczam Ci, wybaczam! Zresztą czasami fajnie jest zostać ujawnionym :D
UsuńDraco potrafi męczyć, ale jednocześnie nie wyobrażam sobie pisania tego opowiadania z perspektywy (główną perspektywę mam na myśli) kogoś innego. W tym opowiadaniu po prostu wszystko się cudownie dopasowało, niczym puzzle dla dzieci, więc pod tym względem czuję się spełniona i szczęśliwa :)
Mam nadzieję, że Cię nie urażę, ale jeżeli zostaniesz na podłodze/ziemi/czymkolwiek-na-czym-leżysz dłużej za sprawą akcji, to mi będzie bardzo miło ^^
Pozdrawiam słonecznie!
Hej, hej!
OdpowiedzUsuńOh my god... :O Nie wierzę w to, co się stało na końcu... Hermiona, moja ulubiona postać z całej serii dzgnieta przez Wieprzleja nożem. Jejciu, powiedz mi, ze jej się nic nie stanie, bo normalnie nie wytrzymam. 😣
A Ron... Dobrze, ze robisz z niego czarny charakter (nie lubię tej postaci i przedstawianie go w taki sposób mi odpowiada). Mam nadzieję, ze temu osobników nie ujdzie to na sucho.
Jejku, ile ten rozdział wzbudzi we mnie emocji... No żesz kurka wodna! (Napsialabym inaczej, ale chce być kulturalna. ;))
A co do reszty...
Kocham, jak przedstawiasz Draco. :D Świetnie Ci to wychodzi. Normalnie mistrz sarkazmu (zaraz po Geralcie z książek Sapkowskiego ;)). On ma na każdy tekst odzywke, do każdej sytuacji swój komentarz. No, mówię, mistrz sarkazmu! 😅
Chyba się powtarzam, ale podziwiam Artura za jego cierpliwość. Ja na jego miejscu strzelilabym focha z przytupem i nie rozmawiała z Draco. xD W ogóle zdziwiło mnie, ze Draco zgodził się, żeby zejść na dół i mieć oko na Ginny i Molly. ;)
Tak wracając jeszcze do Hermiony... Zaskoczyło mnie, ze od razu nie wytlumaczyla tej sprawy z Ronem, tylko z tym poczekala...
Dalej jestem pod wrażeniem tego rozdziału. :D Uwielbiam takie rozdziały, gdzie dużo się dzieje. Tak mi teraz do głowy wpadło powiedzenie: jest akcja, jest reakcja. ;
Co do błędów, to gdzies literówkę zlapalam, ale nie pamiętam, gdzie ona była...
Co do literówek, to przepraszam Cię jeśli wynajdziesz jakieś dziwne przeinaczenia w tym komentarzu, ale piszę z telefonu i autokorekta odmawia mi posłuszeństwa. :/
To już chyba wsio. :D
Pozdrawiam i weny życzę! <3
Kurczę, wiedziałam, ze o czymś zapomnę. :/ (Skleroza xd)
UsuńPowodzenia na maturach. :D
Jako że to zostanie powiedziane za bardzo wiele rozdziałów, to chyba nic się nie stanie, jeżeli wyjawię, że Hermiona miała nadzieję. Sama na wiedziała dokładnie, na co, ale zmusiła się do poczekania. Zawsze mogła się pomylić, prawda? Albo coś sobie wymyślić. To Hermiona. Wierzy w ludzi i mimo wszystko woli sprawdzić poszlaki na spokojnie, zanalizować je, żeby nic jej nie umknęło.
UsuńZapraszam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam słonecznie!
Jestem i ja :)
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu 4 rozdziału miałam wyraz twarzy z serii "no nie to chyba jakiś żart?" Jak to jest możliwe, żeby Ron aż tak się zmienił, żeby być zdolnym do czegoś takiego? Chyba na prawdę zaczęła mu przeszkadzać sława Harry'ego. No, bo nie wiem, co innego miałoby wpływ na jego zachowanie... Mam nadzieję, że to wyjaśnisz, bo jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko sobie obmyśliłaś.
Oczywiście, wiedziałam, że Hermiona zacznie węszyć, tylko nie sądziłam, że tak szybko to się wyda - na prawdę myślałam, że przed nami jeszcze kilka rozdziałów do momentu, w którym Hermiona odkryje, że to nie wina bliźniaków. No, ale nie mówię, że mi to nie odpowiada.
Akcja toczy się bardzo szybko, wręcz zaskakująco szybko, co mi bardzo odpowiada - bez zbędnego owijania okazuje się, że Ron jest chorym psycholem. Chociaż mam nadzieję, że nie za bardzo z tym wszystkim przesadzisz - oczywiście chodzi mi o tępo rozwijania się akcji. Z drugiej strony piszesz tak dobrze, że chyba nie powinnam się niczego obawiać.
Rozdział 4 bardzo mi się podobał, a co do rozdziału 5 ( który dzięki mojemu wrodzonemu zmysłowi szpiegowania i komentarzowi Ivy Nerdy ) już przeczytałam, to rzeczywiście jest.... Jak by to powiedzieć... wyjątkowy :) Dlatego bardzo nie mogę się doczekać rozdziału 26, chociaż niestety do jego publikacji jeszcze daleka droga :(
No, co mogę powiedzieć, a raczej napisać więcej? Chyba nic innego jak powodzenia na maturach, połamania długopisu :) A no i oczywiście z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam :)
Bardzo, bardzo dziękuję za tak miłe słowa! Staram się, jak mogę, ale ciągle się uczę ^^
UsuńAkcja toczy się szybko, bo bardzo wiele się dzieje w świecie naszych bohaterów. Wojna to wojna. A dorastanie i bycie nastolatkiem to też wojna ;)
Rozdział 26 to inny rodzaj mojego "uwielbienia". Ale na razie ciii! :)
Nie mogę się doczekać komentarza na temat rozdział 5, więc szybko go wstawiam i serdecznie Cię na niego zapraszam! :)
Pozdrawiam słonecznie!
To tak, może najpierw się przedstawię. Jestem Maddie! Kooocham Dramione ♡
OdpowiedzUsuńOdrazu jak trafiłam na twojego bloga wiedziałam, że zostanę tutaj na dłużej. Piszesz wspaniale ♡♡♡
Twoje teksty nie nudzą, wprost przeciwnie, chce się więcej i więcej. Na dodatek masz bardzo ciekawe pomysły, które bardzo dobrze umiesz "przelać na kartkę papieru".
Nie mogę się doczekać, co wydarzy się w kolejnym rozdziale. Mam nadzieję, że Hermionie nic poważniego się nie stanie, a sam Ron zapłaci za to, co jej zrobił. Moim marzeniem byłoby, gdyby to Malfoy jej pomógł ♡
Urwałaś w najciekawszym momencie, jak POLSAT dosłownie...
No nic, pozostaje mi więc jedynie czekać na następną część. Oby pojawiła się szybko ♡
Pozdrawiam i życzę weny do pisania!
:* :* :*
Witamy na pokładzie! Ja też uwielbiam Dramione ♡♡♡
UsuńDziękuję bardzo i kłaniam się nisko przed takimi wspaniałymi, cudownymi słowami! Bardzo się staram Was zaciekawić i dostarczyć Wam trochę rozrywki, a także pokazać moją/Dracona wersję "Insygniów Śmierci".
Zapraszam już na rozdział 5 (znajdziesz w nim coś dla miłośników Dramione, ale ciii! ;)
Pozdrawiam słonecznie!